Pomoc wzajemna - Kropotkin: Różnice pomiędzy wersjami

Z MediWiki
Przejdź do nawigacji Przejdź do wyszukiwania
 
(Nie pokazano 3 pośrednich wersji utworzonych przez tego samego użytkownika)
Linia 12: Linia 12:
 
Była to długa sprawa wyzwalania się, odbywająca się szeregami drobnych czynów, poświęcenia się dla dobra ogólnego, czynów, dokonywanych przez ludzi z mas — przez bohaterów nieznanych, po których nie zachowały się nawet imiona. W młodych miastach właśnie zrodził się ten ruch dziwny, zwany „pokojem bożym“ (treuga Dei), przy pomocy którego masy ludowe usiłowały położyć kres nigdy nie kończącym się walkom rodzin szlacheckich; biskupi i mieszczanie próbowali w ten sposób doprowadzić szlachtę do tego pokoju, który panował wewnątrz murów miejskich. Już w owym czasie handlowe miasta włoskie, a szczególnie Amalfi (posiadające swych konsulów z wyboru, już od r. 884 i często zmieniające swych dożów w w. X-ym wypracowały obyczajowe prawo handlowe i morskie, które później stało się wzorem dla całej Europy. Rawenna wypracowała organizację cechową, a Medjolan, który przeszedł rewolucję już w r. 980, stał się poważnym ośrodkiem handlowym: jego obroty handlowe cieszyły się pełną niezależnością już od w. XI-go. Podobne rzeczy spotykamy w Bruges i w Gandawie; również w niektórych miastach francuskich Mahl lub forum, stało się instytucją niemal niezależną. W tym samym okresie rozpoczyna się również praca nad ozdobieniem miast dziełami architektonicznemi, które podziwiamy do dnia dzisiejszego i które są wymownym dowodem ówczesnego ruchu umysłowego. Jak pisze w swojej kronice Raul Glaber — „bazyliki były wówczas wszędzie odbudowane, i najpiękniejsze budowle średniowieczne pochodzą właśnie z tego okresu“. Cudowny stary kościół w Bremen wzniesiony był w w. IX-ym, św. Marek w Wenecji był ukończony w roku 1071, a wspaniała katedra Pizańska w 1063. Rzeczywiście ruch umysłowy, nazywany odrodzeniem wieku XII-go lub racjonalizmem wieku XII-go, będący poprzednikiem reformy, pochodzi właśnie z tego okresu, kiedy większość miast była wciąż jeszcze grupami małych spólnot wiejskich, otoczona murami.
 
Była to długa sprawa wyzwalania się, odbywająca się szeregami drobnych czynów, poświęcenia się dla dobra ogólnego, czynów, dokonywanych przez ludzi z mas — przez bohaterów nieznanych, po których nie zachowały się nawet imiona. W młodych miastach właśnie zrodził się ten ruch dziwny, zwany „pokojem bożym“ (treuga Dei), przy pomocy którego masy ludowe usiłowały położyć kres nigdy nie kończącym się walkom rodzin szlacheckich; biskupi i mieszczanie próbowali w ten sposób doprowadzić szlachtę do tego pokoju, który panował wewnątrz murów miejskich. Już w owym czasie handlowe miasta włoskie, a szczególnie Amalfi (posiadające swych konsulów z wyboru, już od r. 884 i często zmieniające swych dożów w w. X-ym wypracowały obyczajowe prawo handlowe i morskie, które później stało się wzorem dla całej Europy. Rawenna wypracowała organizację cechową, a Medjolan, który przeszedł rewolucję już w r. 980, stał się poważnym ośrodkiem handlowym: jego obroty handlowe cieszyły się pełną niezależnością już od w. XI-go. Podobne rzeczy spotykamy w Bruges i w Gandawie; również w niektórych miastach francuskich Mahl lub forum, stało się instytucją niemal niezależną. W tym samym okresie rozpoczyna się również praca nad ozdobieniem miast dziełami architektonicznemi, które podziwiamy do dnia dzisiejszego i które są wymownym dowodem ówczesnego ruchu umysłowego. Jak pisze w swojej kronice Raul Glaber — „bazyliki były wówczas wszędzie odbudowane, i najpiękniejsze budowle średniowieczne pochodzą właśnie z tego okresu“. Cudowny stary kościół w Bremen wzniesiony był w w. IX-ym, św. Marek w Wenecji był ukończony w roku 1071, a wspaniała katedra Pizańska w 1063. Rzeczywiście ruch umysłowy, nazywany odrodzeniem wieku XII-go lub racjonalizmem wieku XII-go, będący poprzednikiem reformy, pochodzi właśnie z tego okresu, kiedy większość miast była wciąż jeszcze grupami małych spólnot wiejskich, otoczona murami.
  
==Gildie==
+
==Nowe formy współpracy==
 
Potrzeba jednak było jeszcze innego czynnika, oprócz spólnoty wiejskiej, aby tym ośrodkom wolności i oświaty nadać jedność myśli i czynu, aby obdarzyć je inicjatywą, będącą ich główną potęgą w w. XII-m i XIII-ym. Łącznie z powstającą różnorodnością zajęć, rzemiosł i sztuk, łącznie z rozwojem handlu w krajach odległych, zjawiła się potrzeba nowych form organizacyjnych — te nowe formy organizacyjne i ten nowy czynnik rozwoju — to były gildje. Niezliczone tomy napisano już o związkach, znanych pod imieniem gildji, bractw, związków przyjaźni, „drużestw“ i arteli w Rosji, esnaifów w Serbji i w Turcji, jako ankari w Gruzji i t. d.; związki te nadzwyczajnie rozwinęły się w miastach średniowiecznych i odegrały rolę pierwszorzędną w sprawie ich wyzwolenia. Potrzeba jednak było 60-ciu lat pracy historyków, abyśmy mogli zrozumieć całość tej instytucji. Dopiero dzisiaj, gdy ogłoszono i zbadano setki ustaw gildyjnych i gdy określono ich stosunek do rzymskich kollegji i do dawniejszych związków w Grecji i w Indjach, możemy twierdzić napewno, że w bractwach tych odbywał się dalszy rozwój tych samych zasad, które niegdyś działały w rodach i wspólnocie wiejskiej.
 
Potrzeba jednak było jeszcze innego czynnika, oprócz spólnoty wiejskiej, aby tym ośrodkom wolności i oświaty nadać jedność myśli i czynu, aby obdarzyć je inicjatywą, będącą ich główną potęgą w w. XII-m i XIII-ym. Łącznie z powstającą różnorodnością zajęć, rzemiosł i sztuk, łącznie z rozwojem handlu w krajach odległych, zjawiła się potrzeba nowych form organizacyjnych — te nowe formy organizacyjne i ten nowy czynnik rozwoju — to były gildje. Niezliczone tomy napisano już o związkach, znanych pod imieniem gildji, bractw, związków przyjaźni, „drużestw“ i arteli w Rosji, esnaifów w Serbji i w Turcji, jako ankari w Gruzji i t. d.; związki te nadzwyczajnie rozwinęły się w miastach średniowiecznych i odegrały rolę pierwszorzędną w sprawie ich wyzwolenia. Potrzeba jednak było 60-ciu lat pracy historyków, abyśmy mogli zrozumieć całość tej instytucji. Dopiero dzisiaj, gdy ogłoszono i zbadano setki ustaw gildyjnych i gdy określono ich stosunek do rzymskich kollegji i do dawniejszych związków w Grecji i w Indjach, możemy twierdzić napewno, że w bractwach tych odbywał się dalszy rozwój tych samych zasad, które niegdyś działały w rodach i wspólnocie wiejskiej.
===przykład statku [[Hanza|Hanzy]]===
+
==przykład statku [[Hanza|Hanzy]]==
 
Doskonałym przykładem tego, czem były bractwa średniowieczne, służyć mogą te związki czasowe, które zawierano na pokładzie statku. Gdy statek hanzeatycki przepłynął pierwsze pół dnia podróży po wyjściu z portu, kapitan zwoływał na pokład całą załogę i pasażerów i miał do nich przemowę następującą (według opisu spółczesnego):
 
Doskonałym przykładem tego, czem były bractwa średniowieczne, służyć mogą te związki czasowe, które zawierano na pokładzie statku. Gdy statek hanzeatycki przepłynął pierwsze pół dnia podróży po wyjściu z portu, kapitan zwoływał na pokład całą załogę i pasażerów i miał do nich przemowę następującą (według opisu spółczesnego):
  
Linia 70: Linia 70:
 
Słowem — im bardziej poznajemy miasto średniowieczne, tem jaśniej widzimy, że było ono nietylko organizacją dla obrony pewnych wolności politycznych. Była to próba zorganizowana na większą skalę, niż w spólnocie wiejskiej, ścisłego związku pomocy wzajemnej, związku spożywczego i wytwórczego, będącego jednocześnie związkiem życia społecznego wogóle; — a wszystko to bez nakładania na ludzi kajdan państwowych, lecz dając pełną swobodę ujawniania się zdolności twórczej każdej grupy jednostek zarówno w sztuce, rzemiosłach i nauce, jak w handlu i organizacjach politycznych. W jakiej mierze próba ta powiodła się, to zobaczymy w rozdziale następnym, gdzie omówimy organizacje pracy w mieście średniowiecznem i stosunek miasta do otaczającej ludności chłopskiej.
 
Słowem — im bardziej poznajemy miasto średniowieczne, tem jaśniej widzimy, że było ono nietylko organizacją dla obrony pewnych wolności politycznych. Była to próba zorganizowana na większą skalę, niż w spólnocie wiejskiej, ścisłego związku pomocy wzajemnej, związku spożywczego i wytwórczego, będącego jednocześnie związkiem życia społecznego wogóle; — a wszystko to bez nakładania na ludzi kajdan państwowych, lecz dając pełną swobodę ujawniania się zdolności twórczej każdej grupy jednostek zarówno w sztuce, rzemiosłach i nauce, jak w handlu i organizacjach politycznych. W jakiej mierze próba ta powiodła się, to zobaczymy w rozdziale następnym, gdzie omówimy organizacje pracy w mieście średniowiecznem i stosunek miasta do otaczającej ludności chłopskiej.
  
=cechy cd.==
+
==Gildie kupieckie==
  
Miasta średniowieczne nie były zorganizowane podług jakiegoś planu z góry obmyślanego i zodnie z wolą prawodawcy zewnętrznego. Każde z nich w pełnem znaczeniu tego wyrazu, było wynikiem rozwoju naturalnego — wynikiem zawsze zmiennej walki pomiędzy różnemi siłami, układającemi się tak lub inaczej zależnie od ustosunkowania wzajemnego, od możliwości starć i od spółdziałania środowiska. Dzięki temu, nie mamy dwóch miast, posiadających identyczną organizację wewnętrzną. Każde z nich, wzięte oddzielnie, zmienia się ze stulecia na stulecie. Jeśli jednak spojrzymy zgóry na wszystkie miasta europejskie, nikną różnice narodowe i jesteśmy zdumieni panującą pomiędzy niemi jednostajnością — pomimo tego, że każde z nich rozwijało się niezależnie od innych i w warunkach odmiennych. Małe miasteczko w północnej Szkocji, zamieszkane przez prostodusznych rolników i rybaków; bogate miasto flandryjskie ze swym handlem światowym, zbytkiem i upodobaniem w życiu ożywionem i pełnem rozrywek; miasto włoskie, wzbogacone na stosunkach ze Wschodem i hodujące w swych murach wydelikacony zmysł artystyczny i cywilizację; a obok nich mieścina rosyjska, zaludniona głównie przez rolników i zgubiona gdzieś pośród bagien — cóż mogą mieć spólnego? A przecie wszędzie spotykamy tę samą przewodnią ideę organizacyjną i duch, ożywiający wszystkie te miasta, nadaje im wybitne podobieństwo rodzinne. Wszędzie widzimy te same związki małych gmin i gildji, te same przedmieścia rozłożone wokół miasta macierzystego, ten sam wiec ludowy i te same znamiona niepodległości. Defensor miasta pod rozmaitemi imionami i pod różną odzieżą jest przedstawicielem tej samej władzy i tych samych interesów. Dostarczanie jadła, organizacja pracy i handlu — wszystko to odbywa się w sposób bardzo podobny; walki wewnętrzne i zewnętrzne staczane są pod parciem tych samych ambicji; więcej — formuły używane w walkach, w rocznikach, w dekretach i ustawach są identyczne; podobnie — pomniki architektoniczne, bądź gotyckie, bądź romańskie czy bizantyjskie, wyrażają te sanie dążenia i te same ideały — są one pomyślane i wznoszone w taki sam sposób. Różnice są zależne od czasu. Jedność myśli przewodniej i tożsamość pochodzenia zapanowują tu nad różnicami klimatu, położenia geograficznego, zamożności, języka i religji. Dzięki temu właśnie, możemy mówić o mieście średniowiecznem, jako o wyraźnie określonym okresie cywilizacyjnym i, jakkolwiek pożądane byłoby wykazywanie i odnajdywanie różnic indywidualnych, możemy zwrócić uwagę na główne linje rozwojowe, spólne wszystkim miastom.
+
Miasta średniowieczne nie były zorganizowane podług jakiegoś planu z góry obmyślanego i zgodnie z wolą prawodawcy zewnętrznego. Każde z nich w pełnem znaczeniu tego wyrazu, było wynikiem rozwoju naturalnego — wynikiem zawsze zmiennej walki pomiędzy różnemi siłami, układającemi się tak lub inaczej zależnie od ustosunkowania wzajemnego, od możliwości starć i od spółdziałania środowiska. Dzięki temu, nie mamy dwóch miast, posiadających identyczną organizację wewnętrzną. Każde z nich, wzięte oddzielnie, zmienia się ze stulecia na stulecie. Jeśli jednak spojrzymy zgóry na wszystkie miasta europejskie, nikną różnice narodowe i jesteśmy zdumieni panującą pomiędzy niemi jednostajnością — pomimo tego, że każde z nich rozwijało się niezależnie od innych i w warunkach odmiennych. Małe miasteczko w północnej Szkocji, zamieszkane przez prostodusznych rolników i rybaków; bogate miasto flandryjskie ze swym handlem światowym, zbytkiem i upodobaniem w życiu ożywionem i pełnem rozrywek; miasto włoskie, wzbogacone na stosunkach ze Wschodem i hodujące w swych murach wydelikacony zmysł artystyczny i cywilizację; a obok nich mieścina rosyjska, zaludniona głównie przez rolników i zgubiona gdzieś pośród bagien — cóż mogą mieć spólnego? A przecie wszędzie spotykamy tę samą przewodnią ideę organizacyjną i duch, ożywiający wszystkie te miasta, nadaje im wybitne podobieństwo rodzinne. Wszędzie widzimy te same związki małych gmin i gildji, te same przedmieścia rozłożone wokół miasta macierzystego, ten sam wiec ludowy i te same znamiona niepodległości. Defensor miasta pod rozmaitemi imionami i pod różną odzieżą jest przedstawicielem tej samej władzy i tych samych interesów. Dostarczanie jadła, organizacja pracy i handlu — wszystko to odbywa się w sposób bardzo podobny; walki wewnętrzne i zewnętrzne staczane są pod parciem tych samych ambicji; więcej — formuły używane w walkach, w rocznikach, w dekretach i ustawach są identyczne; podobnie — pomniki architektoniczne, bądź gotyckie, bądź romańskie czy bizantyjskie, wyrażają te sanie dążenia i te same ideały — są one pomyślane i wznoszone w taki sam sposób. Różnice są zależne od czasu. Jedność myśli przewodniej i tożsamość pochodzenia zapanowują tu nad różnicami klimatu, położenia geograficznego, zamożności, języka i religji. Dzięki temu właśnie, możemy mówić o mieście średniowiecznem, jako o wyraźnie określonym okresie cywilizacyjnym i, jakkolwiek pożądane byłoby wykazywanie i odnajdywanie różnic indywidualnych, możemy zwrócić uwagę na główne linje rozwojowe, spólne wszystkim miastom.
 
 
 
Nie ulega wątpliwości, że opieka, którą otaczano plac targowy, była czemś bardzo ważnem już w czasach barbarzyńskich; odegrała ona poważną — jakkolwiek nie jedyną — rolę w sprawie wyzwalania się miasta średniowiecznego. Barbarzyńcy pierwotni nie znali handlu zewnątrz spólnoty wiejskiej; handlowali oni wyłącznie z cudzoziemcami, na miejscach ściśle określonych i w dni określone. Aby zaś cudzoziemiec mógł przyjść na miejsce wymiany, nie narażając się na to, że będzie zabity z powodu walki, toczącej się pomiędzy jego rodem i którymś z rodów gminy, plac targowy znajdował się zawsze pod szczególną opieką wszystkich rodów. Był on nietykalny, podobnie jak świątynia, pod której patronatem targ się odbywał. U Kabylów plac targowy jest zawsze anaja, na równi ze ścieżką, po której chodzą kobiety, noszące wodę ze źródła — nie wolno tamtędy przechodzić z bronią nawet podczas wojen międzyplemiennych. W czasach średniowiecznych plac targowy korzystał z tych samych przywilejów, żadnej zemsty nie wolno było dokonywać na placu targowym, ani w pewnym promieniu od niego; w razie zaś powstania kłótni w tłumie kupujących i sprzedających, spór musiał być przedłożony do rozpatrzenia tym, którzy uważani byli za opiekunów targowiska — a więc przed trybunał gminny, bądź przed biskupa, barona, czy sędziego królewskiego. Cudzoziemiec, przychodzący w celach handlowych, uważany był za gościa. Nawet baron, nie mający żadnych skrupułów, gdy chodziło o ograbienie kupca na gościńcu, umiał uszanować „Weichbild“, t. j. słup stojący na placu targowym i dźwigający bądź herb królewski, bądź miecz, bądź też wyobrażenie świętego miejscowego czy też poprostu krzyż — a to zależnie od tego, czy targowisko znajdowało się pod opieką króla, barona, kościoła miejscowego, czy wreszcie zgromadzenia ludowego — wiecu.
 
Nie ulega wątpliwości, że opieka, którą otaczano plac targowy, była czemś bardzo ważnem już w czasach barbarzyńskich; odegrała ona poważną — jakkolwiek nie jedyną — rolę w sprawie wyzwalania się miasta średniowiecznego. Barbarzyńcy pierwotni nie znali handlu zewnątrz spólnoty wiejskiej; handlowali oni wyłącznie z cudzoziemcami, na miejscach ściśle określonych i w dni określone. Aby zaś cudzoziemiec mógł przyjść na miejsce wymiany, nie narażając się na to, że będzie zabity z powodu walki, toczącej się pomiędzy jego rodem i którymś z rodów gminy, plac targowy znajdował się zawsze pod szczególną opieką wszystkich rodów. Był on nietykalny, podobnie jak świątynia, pod której patronatem targ się odbywał. U Kabylów plac targowy jest zawsze anaja, na równi ze ścieżką, po której chodzą kobiety, noszące wodę ze źródła — nie wolno tamtędy przechodzić z bronią nawet podczas wojen międzyplemiennych. W czasach średniowiecznych plac targowy korzystał z tych samych przywilejów, żadnej zemsty nie wolno było dokonywać na placu targowym, ani w pewnym promieniu od niego; w razie zaś powstania kłótni w tłumie kupujących i sprzedających, spór musiał być przedłożony do rozpatrzenia tym, którzy uważani byli za opiekunów targowiska — a więc przed trybunał gminny, bądź przed biskupa, barona, czy sędziego królewskiego. Cudzoziemiec, przychodzący w celach handlowych, uważany był za gościa. Nawet baron, nie mający żadnych skrupułów, gdy chodziło o ograbienie kupca na gościńcu, umiał uszanować „Weichbild“, t. j. słup stojący na placu targowym i dźwigający bądź herb królewski, bądź miecz, bądź też wyobrażenie świętego miejscowego czy też poprostu krzyż — a to zależnie od tego, czy targowisko znajdowało się pod opieką króla, barona, kościoła miejscowego, czy wreszcie zgromadzenia ludowego — wiecu.
Linia 78: Linia 78:
 
Nie trudno zrozumieć, w jaki sposób własne sądownictwo miejskie rozwinęło się ze specjalnego sądownictwa na placu targowym — gdy to ostatnie prawo, dobrowolnie lub nie, przyznano samemu miastu. To pochodzenie swobód miejskich — a możemy je ujawnić w niejednym wypadku — nieuniknienie położyło znamię szczególne na późniejszym ich rozwoju. Zapewniło ono przewagę handlowi w gminie miejskiej. Obywatele, posiadający dom w mieście i będący jednocześnie spółwłaścicielami gruntów miejskich, tworzyli często gildję kupiecką, dzierżącą w swych rękach handel miejski; i jakkolwiek pierwotnie każdy mieszkaniec miasta, bogaty lub biedny, mógł być członkiem gildji kupieckiej i sam handel był, jak się zdaje, prowadzony na rzecz całego miasta przez jego agentów, gildja kupiecka stała się powoli pewnego rodzaju ciałem uprzywilejowanem. Poczęła ona zazdrośnie zamykać się przed przybyszami, tłumnie napływającymi do miast wolnych, i korzyści ciągnione z handlu usiłowała zachować dla nielicznej garstki „rodzin“, które miały obywatelstwo miejskie w czasie uniezależnienia się miasta. Jasne jest, że prowadziło to wprost do oligarchji kupieckiej. Atoli już w X-ym, a jeszcze bardziej w XI i XII-ym stuleciu, organizują się również główne rzemiosła i tworzą gildję dość potężne na to, aby przeciwstawić się oligarchicznym dążnościom kupców.
 
Nie trudno zrozumieć, w jaki sposób własne sądownictwo miejskie rozwinęło się ze specjalnego sądownictwa na placu targowym — gdy to ostatnie prawo, dobrowolnie lub nie, przyznano samemu miastu. To pochodzenie swobód miejskich — a możemy je ujawnić w niejednym wypadku — nieuniknienie położyło znamię szczególne na późniejszym ich rozwoju. Zapewniło ono przewagę handlowi w gminie miejskiej. Obywatele, posiadający dom w mieście i będący jednocześnie spółwłaścicielami gruntów miejskich, tworzyli często gildję kupiecką, dzierżącą w swych rękach handel miejski; i jakkolwiek pierwotnie każdy mieszkaniec miasta, bogaty lub biedny, mógł być członkiem gildji kupieckiej i sam handel był, jak się zdaje, prowadzony na rzecz całego miasta przez jego agentów, gildja kupiecka stała się powoli pewnego rodzaju ciałem uprzywilejowanem. Poczęła ona zazdrośnie zamykać się przed przybyszami, tłumnie napływającymi do miast wolnych, i korzyści ciągnione z handlu usiłowała zachować dla nielicznej garstki „rodzin“, które miały obywatelstwo miejskie w czasie uniezależnienia się miasta. Jasne jest, że prowadziło to wprost do oligarchji kupieckiej. Atoli już w X-ym, a jeszcze bardziej w XI i XII-ym stuleciu, organizują się również główne rzemiosła i tworzą gildję dość potężne na to, aby przeciwstawić się oligarchicznym dążnościom kupców.
 
 
 +
==Gildie rzemieślnicze==
 
Gildja rzemieślnicza, cech, zajmowała się wówczas sprzedażą wytworów swych członków i nabywała dla nich materjały surowe; członkowie jej byli jednocześnie kupcami i rękodzielnikami. Dzięki temu wpływ dawnych cechów rzemieślniczych od samego początku miasta wolnego zapewnił pracy ręcznej tę pozycję wysoką, którą i później zajmowała w mieście. Rzeczywiście — w mieście średniowiecznem praca ręczna bynajmniej nie posiadała piętna czegoś niższego; przeciwnie — była ona otoczona szacunkiem nie mniejszym, niż w dawnej spólnocie wiejskiej. Praca ręczna przy jakimś „misterjum“ uważana była za spełnienie obowiązku pobożnego wobec spółobywateli: było to wykonywanie funkcji społecznej równie czcigodnej jak każda inna. Wytwórczość i wymiana przeniknięta była ideą sprawiedliwości zarówno w stosunku do wytwórcy jak do spożywcy — co wydałoby się dzisiaj rzeczą tak dziwaczną. Praca rymarza, kotlarza lub szewca musi być piękna i sprawiedliwa — pisano w owych czasach. Drzewo, skóra, lub nici, używane przez rzemieślnika, winny być „prawe“; chleb winien być wypiekany „podług sprawiedliwości“ — i t. d., i t. d. Wyrażenia tego rodzaju, przeniesione w nasze czasy, wydałyby się czemś przesadzonem i nienaturalnem; nie miały jednak w sobie nic nienaturalnego wówczas, ponieważ rzemieślnik średniowieczny bynajmniej nie wytwarzał dla jakiegoś nieznanego nabywcy, ani też na rynek nieznany. Wytwarzał on przedewszystkiem dla swojej własnej gildji; dla bractwa ludzi znających się nawzajem, świadomych techniki rzemiosła i mogących łacno określić cenę każdego wytworu, a także ocenić zręczność rozwiniętą przy wyrabianiu go i ilość pracy włożonej. Wyprodukowane dobra wystawiane były na sprzedaż w gminie nie przez oddzielnego wytwórcę, lecz przez gildję czyli cech; jeśli zaś szły na sprzedaż zewnętrzną, sprzedawane były przez całą gminę miejską, która brała na siebie odpowiedzialność za ich jakość. Przy tego rodzaju organizacji, żaden cech nie mógł usiłować dawać wyrobów jakości niższej, i braki techniczne lub zafałszowania musiały być tępione przez całą gminę, ponieważ — jak wyrażano się w owych czasach — „zburzyłyby zaufanie powszechne“. Wytwarzanie było więc jednym z obowiązków społecznych, znajdowało się pod nadzorem całej amitas i praca ręczna nie mogła spaść do tego upośledzonego miejsca, które zajmuje dzisiaj.
 
Gildja rzemieślnicza, cech, zajmowała się wówczas sprzedażą wytworów swych członków i nabywała dla nich materjały surowe; członkowie jej byli jednocześnie kupcami i rękodzielnikami. Dzięki temu wpływ dawnych cechów rzemieślniczych od samego początku miasta wolnego zapewnił pracy ręcznej tę pozycję wysoką, którą i później zajmowała w mieście. Rzeczywiście — w mieście średniowiecznem praca ręczna bynajmniej nie posiadała piętna czegoś niższego; przeciwnie — była ona otoczona szacunkiem nie mniejszym, niż w dawnej spólnocie wiejskiej. Praca ręczna przy jakimś „misterjum“ uważana była za spełnienie obowiązku pobożnego wobec spółobywateli: było to wykonywanie funkcji społecznej równie czcigodnej jak każda inna. Wytwórczość i wymiana przeniknięta była ideą sprawiedliwości zarówno w stosunku do wytwórcy jak do spożywcy — co wydałoby się dzisiaj rzeczą tak dziwaczną. Praca rymarza, kotlarza lub szewca musi być piękna i sprawiedliwa — pisano w owych czasach. Drzewo, skóra, lub nici, używane przez rzemieślnika, winny być „prawe“; chleb winien być wypiekany „podług sprawiedliwości“ — i t. d., i t. d. Wyrażenia tego rodzaju, przeniesione w nasze czasy, wydałyby się czemś przesadzonem i nienaturalnem; nie miały jednak w sobie nic nienaturalnego wówczas, ponieważ rzemieślnik średniowieczny bynajmniej nie wytwarzał dla jakiegoś nieznanego nabywcy, ani też na rynek nieznany. Wytwarzał on przedewszystkiem dla swojej własnej gildji; dla bractwa ludzi znających się nawzajem, świadomych techniki rzemiosła i mogących łacno określić cenę każdego wytworu, a także ocenić zręczność rozwiniętą przy wyrabianiu go i ilość pracy włożonej. Wyprodukowane dobra wystawiane były na sprzedaż w gminie nie przez oddzielnego wytwórcę, lecz przez gildję czyli cech; jeśli zaś szły na sprzedaż zewnętrzną, sprzedawane były przez całą gminę miejską, która brała na siebie odpowiedzialność za ich jakość. Przy tego rodzaju organizacji, żaden cech nie mógł usiłować dawać wyrobów jakości niższej, i braki techniczne lub zafałszowania musiały być tępione przez całą gminę, ponieważ — jak wyrażano się w owych czasach — „zburzyłyby zaufanie powszechne“. Wytwarzanie było więc jednym z obowiązków społecznych, znajdowało się pod nadzorem całej amitas i praca ręczna nie mogła spaść do tego upośledzonego miejsca, które zajmuje dzisiaj.
 
 
 +
===Praca===
 
Różnica pomiędzy majstrem i uczniem, lub pomiędzy majstrem i czeladnikiem istniała w miastach średniowiecznych już od samego początku; pierwotnie jednak była to tylko różnica wieku lub wyćwiczenia w rzemiośle, a bynajmniej nie różnica zamożności i wpływów. Po siedmiu latach nauki i po wykazaniu swego przygotowania (przez „majstersztyk“), uczeń sam stawał się majstrem. Dopiero znacznie później w wieku XVI-ym, kiedy władza królewska zniszczyła miasta i organizację cechową, stało się możliwem zostanie majstrem przez proste odziedziczenie majsterstwa lub dzięki posiadanemu majątkowi. Był to jednak również czas ogólnego upadku średniowiecznych sztuk i rzemiosł.
 
Różnica pomiędzy majstrem i uczniem, lub pomiędzy majstrem i czeladnikiem istniała w miastach średniowiecznych już od samego początku; pierwotnie jednak była to tylko różnica wieku lub wyćwiczenia w rzemiośle, a bynajmniej nie różnica zamożności i wpływów. Po siedmiu latach nauki i po wykazaniu swego przygotowania (przez „majstersztyk“), uczeń sam stawał się majstrem. Dopiero znacznie później w wieku XVI-ym, kiedy władza królewska zniszczyła miasta i organizację cechową, stało się możliwem zostanie majstrem przez proste odziedziczenie majsterstwa lub dzięki posiadanemu majątkowi. Był to jednak również czas ogólnego upadku średniowiecznych sztuk i rzemiosł.
 
 
Linia 86: Linia 88:
 
Więcej powiem — urzeczywistnione były wówczas nietylko liczne marzenia radykałów spółczesnych, lecz niejedno z tego, co dzisiaj wydaje nam się utopją, było rzeczą powszednią. Wyśmiewają nas, gdy domagamy się, aby praca była przyjemna, a oto w dekrecie z Kuttenbergu czytamy, że „każdy musi znajdować przyjemność w swej pracy i że nikomu nie wolno przywłaszczać sobie pracy innych, jeśli sam nie pracuje, ponieważ prawo musi być tarczą obronną dla pracy“. Niemało mówi się dzisiaj o 8-godzinnym dniu roboczym, warto jednak byłoby przypomnieć dekret Ferdynanda I, odnoszący się do kopalni królewskiej i określający dzień górnika na 8 godzin „jak to zdawna było we zwyczaju“. Praca w sobotę po południu również była zakazana. Jansen powiada, że dłuższy dzień niż 8 godzin spotykany był bardzo rzadka, często natomiast spotykamy dzień krótszy. W Anglji, jak pisze Rogers, w wieku XV-ym pracowali robotnicy tylko 48 godzin na tydzień. Półświęto w sobotę, które uważane jest dzisiaj za zdobycz spółczesną, było w rzeczywistości starym zwyczajem średniowiecznym; był to czas kąpieli dla większej części gminy miejskiej, gdy jednocześnie środa po południu przeznaczona była na kąpiel dla czeladników. Nie istniały wprawdzie posiłki szkolne dla dzieci — prawdopodobnie z tego powodu, że nie było dzieci głodnych idących do szkoły — rozdawano jednak dzieciom rodziców niezamożnych pieniądze na kąpiel. Co się tyczy kongresów pracy, odbywały się one regularnie w średniowieczu. W niektórych częściach Niemiec rzemieślnicy tego samego rzemiosła, należący do rozmaitych gmin miejskich, co roku zbierali się razem w celu spólnego omówienia spraw swego rzemiosła, określenia lat trwania nauki, lat wędrówek, płac i t. p. W roku 1572 miasta hanzeatyckie uznały formalnie prawo rzemiosł do odbywania kongresów perjodycznych i do uchwalania na nich rezolucji dowolnych, byleby tylko nie sprzeciwiały się te rezolucje ustawom miejskim, odnoszącym się do jakości produktów. Tego rodzaju kongresy pracy, posiadające częściowo charakter międzynarodowy — jak sama Hanza — zwoływane były przez piekarzy, giserów, kowali, rymarzy, płatneży i t. d.
 
Więcej powiem — urzeczywistnione były wówczas nietylko liczne marzenia radykałów spółczesnych, lecz niejedno z tego, co dzisiaj wydaje nam się utopją, było rzeczą powszednią. Wyśmiewają nas, gdy domagamy się, aby praca była przyjemna, a oto w dekrecie z Kuttenbergu czytamy, że „każdy musi znajdować przyjemność w swej pracy i że nikomu nie wolno przywłaszczać sobie pracy innych, jeśli sam nie pracuje, ponieważ prawo musi być tarczą obronną dla pracy“. Niemało mówi się dzisiaj o 8-godzinnym dniu roboczym, warto jednak byłoby przypomnieć dekret Ferdynanda I, odnoszący się do kopalni królewskiej i określający dzień górnika na 8 godzin „jak to zdawna było we zwyczaju“. Praca w sobotę po południu również była zakazana. Jansen powiada, że dłuższy dzień niż 8 godzin spotykany był bardzo rzadka, często natomiast spotykamy dzień krótszy. W Anglji, jak pisze Rogers, w wieku XV-ym pracowali robotnicy tylko 48 godzin na tydzień. Półświęto w sobotę, które uważane jest dzisiaj za zdobycz spółczesną, było w rzeczywistości starym zwyczajem średniowiecznym; był to czas kąpieli dla większej części gminy miejskiej, gdy jednocześnie środa po południu przeznaczona była na kąpiel dla czeladników. Nie istniały wprawdzie posiłki szkolne dla dzieci — prawdopodobnie z tego powodu, że nie było dzieci głodnych idących do szkoły — rozdawano jednak dzieciom rodziców niezamożnych pieniądze na kąpiel. Co się tyczy kongresów pracy, odbywały się one regularnie w średniowieczu. W niektórych częściach Niemiec rzemieślnicy tego samego rzemiosła, należący do rozmaitych gmin miejskich, co roku zbierali się razem w celu spólnego omówienia spraw swego rzemiosła, określenia lat trwania nauki, lat wędrówek, płac i t. p. W roku 1572 miasta hanzeatyckie uznały formalnie prawo rzemiosł do odbywania kongresów perjodycznych i do uchwalania na nich rezolucji dowolnych, byleby tylko nie sprzeciwiały się te rezolucje ustawom miejskim, odnoszącym się do jakości produktów. Tego rodzaju kongresy pracy, posiadające częściowo charakter międzynarodowy — jak sama Hanza — zwoływane były przez piekarzy, giserów, kowali, rymarzy, płatneży i t. d.
 
 
 +
===Kontrola cechowa===
 
Organizacja cechowa wymagała zresztą zawsze ścisłej kontroli członków przez gildję i w tym celu wyznaczeni byli specjalni urzędnicy przysięgli. Znamienne jest jednak, że póki miasta cieszyły się pełną swobodą, nie było żadnych skarg na tych dozorców; i przeciwnie — gdy państwo jęło wkraczać do miasta, gdy jęło konfiskować własność cechów i burzyć ich niezależność, wprowadzając urządzenia biurokratyczne, skargi stały się wprost nieprzeliczone. Z drugiej strony olbrzymi postęp — urzeczywistniony we wszystkich dziedzinach życia za panowania średniowiecznego systemu gildyjnego, jest najlepszym dowodem, że system ten bynajmniej nie był przeszkodą dla inicjatywy indywidualnej. Nie należy zapominać, że średniowieczny system gildyjny bynajmniej nie polegał na oddaniu parafji, „ulicy“ lub dzielnicy pod kontrolę urzędników państwowych: podstawą jego był związek ludzi należących do jakiegoś działu pracy — do związku należeli zaprzysiężeni dostawcy produktów surowych, przedawcy tego, co cech wytworzył, i wreszcie majstrowie, czeladnicy i uczniowie. Instancją najwyższą we wszystkich sprawach wewnętrznych było zgromadzenie cechowe: jeśli zaś chodziło o interesy innych cechów, rozstrzygała gildja gildji, t. j. miasto. Było tam jednak jeszcze coś więcej. — Cech posiadał swe własne sądownictwo, własną siłę zbrojną, własne zgromadzenia ogólne, własne tradycje walk o niepodległość; własne stosunki z innymi cechami w innych miastach: słowem — posiadał on pełne życie organiczne, co mogło być tylko następstwem całkowitości funkcji życiowych. Gdy miasto musiało występować zbrojnie, cechy wychodziły do walki grupami oddzielnemi z własną bronią i pod dowództwem własnych naczelników. Cech średniowieczny był jednostką społeczną nie mniej niezależną, niż kanton szwajcarski w szwajcarskim związku przed laty pięćdziesięciu. To też zasadniczy błąd popełniają ci, którzy porównują cech do spółczesnego związku zawodowego, całkowicie pozbawionego znamion niepodległości państwowej i ograniczonego w swej działalności do spełniania kilku funkcji zgoła podrzędnych. Jest to tak, jakby ktoś porównywał Florencję lub Brügge do jakiejś gminy francuskiej, wegetującej pod kodeksem Napoleona, lub do miasteczka rosyjskiego, postawionego pod działaniem prawa Katarzyny II. I w jednym i w drugim wypadku jest burmistrz, a w miastach rosyjskich nawet organizacja cechowa, lecz różnica jest tak wielka, jak pomiędzy dożą weneckim i burmistrzem spółczesmym, nisko kłaniającym się każdemu poważniejszemu urzędnikowi państwowemu.
 
Organizacja cechowa wymagała zresztą zawsze ścisłej kontroli członków przez gildję i w tym celu wyznaczeni byli specjalni urzędnicy przysięgli. Znamienne jest jednak, że póki miasta cieszyły się pełną swobodą, nie było żadnych skarg na tych dozorców; i przeciwnie — gdy państwo jęło wkraczać do miasta, gdy jęło konfiskować własność cechów i burzyć ich niezależność, wprowadzając urządzenia biurokratyczne, skargi stały się wprost nieprzeliczone. Z drugiej strony olbrzymi postęp — urzeczywistniony we wszystkich dziedzinach życia za panowania średniowiecznego systemu gildyjnego, jest najlepszym dowodem, że system ten bynajmniej nie był przeszkodą dla inicjatywy indywidualnej. Nie należy zapominać, że średniowieczny system gildyjny bynajmniej nie polegał na oddaniu parafji, „ulicy“ lub dzielnicy pod kontrolę urzędników państwowych: podstawą jego był związek ludzi należących do jakiegoś działu pracy — do związku należeli zaprzysiężeni dostawcy produktów surowych, przedawcy tego, co cech wytworzył, i wreszcie majstrowie, czeladnicy i uczniowie. Instancją najwyższą we wszystkich sprawach wewnętrznych było zgromadzenie cechowe: jeśli zaś chodziło o interesy innych cechów, rozstrzygała gildja gildji, t. j. miasto. Było tam jednak jeszcze coś więcej. — Cech posiadał swe własne sądownictwo, własną siłę zbrojną, własne zgromadzenia ogólne, własne tradycje walk o niepodległość; własne stosunki z innymi cechami w innych miastach: słowem — posiadał on pełne życie organiczne, co mogło być tylko następstwem całkowitości funkcji życiowych. Gdy miasto musiało występować zbrojnie, cechy wychodziły do walki grupami oddzielnemi z własną bronią i pod dowództwem własnych naczelników. Cech średniowieczny był jednostką społeczną nie mniej niezależną, niż kanton szwajcarski w szwajcarskim związku przed laty pięćdziesięciu. To też zasadniczy błąd popełniają ci, którzy porównują cech do spółczesnego związku zawodowego, całkowicie pozbawionego znamion niepodległości państwowej i ograniczonego w swej działalności do spełniania kilku funkcji zgoła podrzędnych. Jest to tak, jakby ktoś porównywał Florencję lub Brügge do jakiejś gminy francuskiej, wegetującej pod kodeksem Napoleona, lub do miasteczka rosyjskiego, postawionego pod działaniem prawa Katarzyny II. I w jednym i w drugim wypadku jest burmistrz, a w miastach rosyjskich nawet organizacja cechowa, lecz różnica jest tak wielka, jak pomiędzy dożą weneckim i burmistrzem spółczesmym, nisko kłaniającym się każdemu poważniejszemu urzędnikowi państwowemu.
 
 
 +
==Konflikty==
 
Cechy i gildje średniowieczne posiadały dość sił, aby utrzymać swą niepodległość i później w wieku czternastym, kiedy wskutek działania wielu czynników, o których wnet mówić będziemy, życie miast średniowiecznych uległo zmianom głębokim, młode cechy okazały się dość silne na to, aby zdobyć sobie należny udział w zawiadywaniu sprawami miejskiemi. Masy zorganizowane w cechach „mniejszych“ ruszyły na zdobycie władzy z rąk wyrastającej oligarchji i po większej części wyszły z walki zwycięsko, rozpoczynając nowy okres pomyślności miejskiej. Nie obeszło się jednak bez porażek i w niektórych miastach powstania robotników zatopione były we krwi, jak to np. miało miejsce w Paryżu w roku 1306 i w Kolonji w 1371. W tych wypadkach wolności miejskie szybko upadały i miasto dostawało się pod rządy władzy centralnej. Większość miast jednak zachowała dość sił, aby wyjść z próby ze świeżym zapasem energji życiowej. Nagrodą zwycięzców był nowy okres młodości. Popłynęły nowe prądy życiowe i znalazły swój wyraz we wspaniałych pomnikach architektonicznych, w nowej fali dobrobytu, w postępie odkryć i wynalazków i w ruchu umysłowym, wiodącym ku Odrodzeniu i Reformacji.
 
Cechy i gildje średniowieczne posiadały dość sił, aby utrzymać swą niepodległość i później w wieku czternastym, kiedy wskutek działania wielu czynników, o których wnet mówić będziemy, życie miast średniowiecznych uległo zmianom głębokim, młode cechy okazały się dość silne na to, aby zdobyć sobie należny udział w zawiadywaniu sprawami miejskiemi. Masy zorganizowane w cechach „mniejszych“ ruszyły na zdobycie władzy z rąk wyrastającej oligarchji i po większej części wyszły z walki zwycięsko, rozpoczynając nowy okres pomyślności miejskiej. Nie obeszło się jednak bez porażek i w niektórych miastach powstania robotników zatopione były we krwi, jak to np. miało miejsce w Paryżu w roku 1306 i w Kolonji w 1371. W tych wypadkach wolności miejskie szybko upadały i miasto dostawało się pod rządy władzy centralnej. Większość miast jednak zachowała dość sił, aby wyjść z próby ze świeżym zapasem energji życiowej. Nagrodą zwycięzców był nowy okres młodości. Popłynęły nowe prądy życiowe i znalazły swój wyraz we wspaniałych pomnikach architektonicznych, w nowej fali dobrobytu, w postępie odkryć i wynalazków i w ruchu umysłowym, wiodącym ku Odrodzeniu i Reformacji.
 
 
Linia 93: Linia 97:
 
 
 
Nienawiść mieszczan do baronów feodalnych znalazła swój wyraz w charakterystycznym brzmieniu przywilejów, do których podpisania panowie byli zmuszani. — Henryk V zmuszony był w r. 1111 do podpisania dla miasta przywileju, w którym uwalnia mieszczan od „okropnego i ohydnego prawa martwej ręki, doprowadzającego miasto do nędzy ostatecznej“. — Coutume miasta Bayonne, pisane w r. 1273, zawiera ustępy jak naprz.: lud jest starszy aniżeli panowie. — Lud znacznie liczniejszy aniżeli ktokolwiekbądż inny i pragnący pokoju stworzył panów w celu ujarzmienia i złamania możnych“. — Wyrażeń takich spotykamy więcej. — Niemniej charakterystyczny jest przywilej, podany do podpisu królowi Robertowi. — Król mówi w nim: „Nie będę grabił bydła, ani innych zwierząt. Nie będę chwytał kupców, nie będę im odbierał pieniędzy, ani nakładał haraczu. — Od Zwiastowania aż do Wszystkich Świętych nie chwycę na łąkach ani konia, ani klaczy, ani źrebięcia. — Nie będę palił młynów, ani grabił mąki... nie będę otaczał opieką złodziei“ i t. d. i t. d. Przywilej dany miastu Besançon przez arcybiskupa Hugues‘a, który zmuszany jest do wyliczenia wszystkich krzywd, jakie wyrządził miastu, jest niemniej charakterystyczny. — Przykładów takich mażnaby przytoczyć znacznie więcej.
 
Nienawiść mieszczan do baronów feodalnych znalazła swój wyraz w charakterystycznym brzmieniu przywilejów, do których podpisania panowie byli zmuszani. — Henryk V zmuszony był w r. 1111 do podpisania dla miasta przywileju, w którym uwalnia mieszczan od „okropnego i ohydnego prawa martwej ręki, doprowadzającego miasto do nędzy ostatecznej“. — Coutume miasta Bayonne, pisane w r. 1273, zawiera ustępy jak naprz.: lud jest starszy aniżeli panowie. — Lud znacznie liczniejszy aniżeli ktokolwiekbądż inny i pragnący pokoju stworzył panów w celu ujarzmienia i złamania możnych“. — Wyrażeń takich spotykamy więcej. — Niemniej charakterystyczny jest przywilej, podany do podpisu królowi Robertowi. — Król mówi w nim: „Nie będę grabił bydła, ani innych zwierząt. Nie będę chwytał kupców, nie będę im odbierał pieniędzy, ani nakładał haraczu. — Od Zwiastowania aż do Wszystkich Świętych nie chwycę na łąkach ani konia, ani klaczy, ani źrebięcia. — Nie będę palił młynów, ani grabił mąki... nie będę otaczał opieką złodziei“ i t. d. i t. d. Przywilej dany miastu Besançon przez arcybiskupa Hugues‘a, który zmuszany jest do wyliczenia wszystkich krzywd, jakie wyrządził miastu, jest niemniej charakterystyczny. — Przykładów takich mażnaby przytoczyć znacznie więcej.
 W takiem środowisku wolność nie mogła być utrzymana i miasta zmuszone były przenieść wojnę nazewnątrz murów. — Mieszczanie wysyłali emisarjuszy w celu podniecania do bunty chłopów; wsie przyjmowane były do związków miejskich i wypowiadały szlachcie wojnę bezpośrednią.
+
 We Włoszech, gdzie cały kraj był bardzo gęsto usiany zamkami feodalnymi, wojna ta przybrała rozmiary bohaterskie i była prowadzona z wielką zawziętością ze stron obydwóch. — Florencja w ciągu 77 lat prowadziła wojnę krwawą w celu wyzwolenia od szlachty swego contado. — Atoli po osiągnięciu zwycięstwa w roku 1181, trzeba było wszystko zaczynać na nowo. Szlachta stworzyła wielki związek i przeciwstawiła go związkowi miast, otrzymywała przytem pomoc bądź od cesarza, bądź od papieża. — Dzięki temu wojna zaciągnęła się jeszcze na 130 lat. — To samo zaszło w Rzymie, w Lombardji — w całym kraju włoskim.
+
W takiem środowisku wolność nie mogła być utrzymana i miasta zmuszone były przenieść wojnę nazewnątrz murów. — Mieszczanie wysyłali emisarjuszy w celu podniecania do bunty chłopów; wsie przyjmowane były do związków miejskich i wypowiadały szlachcie wojnę bezpośrednią.
 +
 
 +
We Włoszech, gdzie cały kraj był bardzo gęsto usiany zamkami feodalnymi, wojna ta przybrała rozmiary bohaterskie i była prowadzona z wielką zawziętością ze stron obydwóch. — Florencja w ciągu 77 lat prowadziła wojnę krwawą w celu wyzwolenia od szlachty swego contado. — Atoli po osiągnięciu zwycięstwa w roku 1181, trzeba było wszystko zaczynać na nowo. Szlachta stworzyła wielki związek i przeciwstawiła go związkowi miast, otrzymywała przytem pomoc bądź od cesarza, bądź od papieża. — Dzięki temu wojna zaciągnęła się jeszcze na 130 lat. — To samo zaszło w Rzymie, w Lombardji — w całym kraju włoskim.
 
 
 
W wojnach tych mieszczanie ujawnili olbrzymią odwagę, wytrwałość i dokazali cudów waleczności. — Pomimo to jednak łuki i topory rzemieślników i artystów nie zawsze mogły skutecznie przeciwstawić się rycerzom opancerzonym, a niejeden zamek pański musiał znosić oblężenie pomysłowych maszyn wojennych, wynajdywanych przez mieszczan. — Niektóre miasta, jak naprz. Florencja, Bolonja i miasta francuskie, a także niektóre niemieckie i czeskie, z powodzeniem wyzwoliły wsie okoliczne; te wysiłki miejskie zostały wynagrodzone przez długi okres pomyślności i pokoju. — Atoli nawet w tych miastach, a jeszcze bardziej w miastach słabszych i mniej ruchliwych kupcy i rzemieślnicy, wyczerpani walką i nierozumiejąc własnego interesu, wchodzili w układy z panami o głowy chłopskie. — Zmuszali oni pana do zaprzysiężenia sojuszu z miastem; zamek pański, położony poza miastem, został zburzony i pan musiał się zgodzić na przeniesienie się do miasta; budował sobie dom w mieście i sam stawał się spółobywatelem miejskim; wzamian jednak zachowywał większość swych praw nad chłopami, którzy tylko częściowo zwalniani byli od ciężarów. — Mieszczanin nie rozumiał jeszcze, że chłopu winny być zapewnione te same prawa obywatelskie, chłopu, który był przecież żywicielem miasta; dzięki temu wytworzyła się głęboka przepaść pomiędzy miastem i wsią. — W niektórych wypadkach chłopi poprostu zmienili właściciela, ponieważ miasta odkupiły od panów ich prawa w stosunku do chłopów. Poddaństwo chłopów zostało utrzymane i dopiero znacznie później w końcu XIII-go wieku, powstanie rzemieślników zamierzyło położyć kres niewoli osobistej; jednocześnie jednak pozbawiono chłopów ziemi. Zbyteczne byłoby dodawać, jak opłakane wyniki miała tego rodzaju polityka dla samych miast; wsie okoliczne stały się wrogami miast.
 
W wojnach tych mieszczanie ujawnili olbrzymią odwagę, wytrwałość i dokazali cudów waleczności. — Pomimo to jednak łuki i topory rzemieślników i artystów nie zawsze mogły skutecznie przeciwstawić się rycerzom opancerzonym, a niejeden zamek pański musiał znosić oblężenie pomysłowych maszyn wojennych, wynajdywanych przez mieszczan. — Niektóre miasta, jak naprz. Florencja, Bolonja i miasta francuskie, a także niektóre niemieckie i czeskie, z powodzeniem wyzwoliły wsie okoliczne; te wysiłki miejskie zostały wynagrodzone przez długi okres pomyślności i pokoju. — Atoli nawet w tych miastach, a jeszcze bardziej w miastach słabszych i mniej ruchliwych kupcy i rzemieślnicy, wyczerpani walką i nierozumiejąc własnego interesu, wchodzili w układy z panami o głowy chłopskie. — Zmuszali oni pana do zaprzysiężenia sojuszu z miastem; zamek pański, położony poza miastem, został zburzony i pan musiał się zgodzić na przeniesienie się do miasta; budował sobie dom w mieście i sam stawał się spółobywatelem miejskim; wzamian jednak zachowywał większość swych praw nad chłopami, którzy tylko częściowo zwalniani byli od ciężarów. — Mieszczanin nie rozumiał jeszcze, że chłopu winny być zapewnione te same prawa obywatelskie, chłopu, który był przecież żywicielem miasta; dzięki temu wytworzyła się głęboka przepaść pomiędzy miastem i wsią. — W niektórych wypadkach chłopi poprostu zmienili właściciela, ponieważ miasta odkupiły od panów ich prawa w stosunku do chłopów. Poddaństwo chłopów zostało utrzymane i dopiero znacznie później w końcu XIII-go wieku, powstanie rzemieślników zamierzyło położyć kres niewoli osobistej; jednocześnie jednak pozbawiono chłopów ziemi. Zbyteczne byłoby dodawać, jak opłakane wyniki miała tego rodzaju polityka dla samych miast; wsie okoliczne stały się wrogami miast.
Linia 100: Linia 106:
 
Walka z zamkami pańskimi miała jeszcze inne złe następstwa. Wciągała ona miasta w długi szereg wojen wzajemnych, dzięki którym powstała teorja, bardzo rozpowszechniona aż do czasów ostatnich, jakoby miasta postradały niepodległość dzięki zawiściom wzajemnym i waśniom braterskim. Historycy imperjalistyczni szczególnie podtrzymywali te teorje, coraz bardziej jednak podważaną przez badania spółczesne. Niewątpliwe wprawdzie jest, że miasta włoskie walczyły między sobą ze ślepą zawziętością, nigdzie jednak poza Włochami walki między miastami nie przybrały tych samych rozmiarów. A nawet w samych Włoszech wojny miejskie, szczególnie z okresów dawniejszych, miały swe przyczyny specjalne. Były one (jak to już udowodnili Sismondi i Ferrari) prostym dalszym ciągiem wojny z zamkami: zasada miejska swobodnego łączenia się w związki nieuniknienie wejść musiała w starcie ostre z feudalizmem, imperializmem i papiestwem. Wiele miast, które tylko częściowo zrzuciły jarzmo biskupa, barona lub cesarza, były poporostu wciągane przez szlachtę, cesarza lub kościół do walki przeciwko miastom wolnym; politykę tę uprawiano specjalnie w celu rzucenia niezgody pomiędzy miasta. Te okoliczności szczególne (powtarzające się w pewnej mierze również w Niemczech) tłomaczą nam, dlaczego miasta włoskie szukały częściowo pomocy u cesarza przeciwko papieżowi, częściowo zaś opierały się na Kościele, aby przeciwstawić się cesarzowi; doprowadziło to do znanego podziału na Gibelinów i Gwelfów, a podział ten nietylko różnił jedno miasto od drugiego, lecz również jedne warstwy od drugich w tym samym mieście.
 
Walka z zamkami pańskimi miała jeszcze inne złe następstwa. Wciągała ona miasta w długi szereg wojen wzajemnych, dzięki którym powstała teorja, bardzo rozpowszechniona aż do czasów ostatnich, jakoby miasta postradały niepodległość dzięki zawiściom wzajemnym i waśniom braterskim. Historycy imperjalistyczni szczególnie podtrzymywali te teorje, coraz bardziej jednak podważaną przez badania spółczesne. Niewątpliwe wprawdzie jest, że miasta włoskie walczyły między sobą ze ślepą zawziętością, nigdzie jednak poza Włochami walki między miastami nie przybrały tych samych rozmiarów. A nawet w samych Włoszech wojny miejskie, szczególnie z okresów dawniejszych, miały swe przyczyny specjalne. Były one (jak to już udowodnili Sismondi i Ferrari) prostym dalszym ciągiem wojny z zamkami: zasada miejska swobodnego łączenia się w związki nieuniknienie wejść musiała w starcie ostre z feudalizmem, imperializmem i papiestwem. Wiele miast, które tylko częściowo zrzuciły jarzmo biskupa, barona lub cesarza, były poporostu wciągane przez szlachtę, cesarza lub kościół do walki przeciwko miastom wolnym; politykę tę uprawiano specjalnie w celu rzucenia niezgody pomiędzy miasta. Te okoliczności szczególne (powtarzające się w pewnej mierze również w Niemczech) tłomaczą nam, dlaczego miasta włoskie szukały częściowo pomocy u cesarza przeciwko papieżowi, częściowo zaś opierały się na Kościele, aby przeciwstawić się cesarzowi; doprowadziło to do znanego podziału na Gibelinów i Gwelfów, a podział ten nietylko różnił jedno miasto od drugiego, lecz również jedne warstwy od drugich w tym samym mieście.
 
 
 +
==Ligi miejskie==
 
Olbrzymi postęp gospodarczy, osiągnięty wówczas przez większość miast włoskich, właśnie w najgorętszej chwili tej walki, jak również łatwość zawierania związków pomiędzy małemi miastami, doskonale charakteryzuje te walki i tem skuteczniej obala teorję, wyżej zaznaczoną. Już w latach 1130 — 1150 powstały potężne ligi miejskie, a (nieco później, kiedy Fryderyk Barbarossa napadł na Włochy i podtrzymywany przez szlachtę i część miast zacofanych, szedł na Medjolan, olbrzymia fala entuzjazmu ludowego została podniesiona po miastach przez kaznodziei ludowych. Cremona, Piazenza, Brescia, Tortona i t. d. szły na pomoc; sztandary gildji z Verony, Padwy, Vicenzy i Trevizy powiewały jedne obok drugich w obozie miast, zwróconych przeciwko wojskom szlachty i cesarza. W rok później powstała liga lombardzka, a po upływie lat 60-ciu widzieliśmy ją wzmocnioną przez przyłączenie się wielu innych miast i podniesioną do organizacji potężnej, sięgającej jednem skrzydłem do Genui, a drugiem do Wenecji. W Toskanji i Florencji panowała inna liga potężna, do której należały Lucca, Bolonja, Pistoja i t. d.; liga ta przyczyniła się bardzo poważnie do złamania potęgi szlachty we Włoszech Środkowych. Jednocześnie powstawały nieustannie ligi mniejsze. Niewątpliwie jest wobec tego, że jakkolwiek istniały drobne zawiści i niezgody powstawały dość łacno, nie stanowiły one przeszkody do łączenia się miast między sobą wówczas, gdy chodziło o spólną obronę wolności. Dopiero później, kiedy miasta oddzielne stały się małemi państwami, doszło do wojny pomiędzy niemi, jak to bywa zawsze, gdy państwa walczą pomiędzy sobą o pierwszeństwo lub o kolonje.
 
Olbrzymi postęp gospodarczy, osiągnięty wówczas przez większość miast włoskich, właśnie w najgorętszej chwili tej walki, jak również łatwość zawierania związków pomiędzy małemi miastami, doskonale charakteryzuje te walki i tem skuteczniej obala teorję, wyżej zaznaczoną. Już w latach 1130 — 1150 powstały potężne ligi miejskie, a (nieco później, kiedy Fryderyk Barbarossa napadł na Włochy i podtrzymywany przez szlachtę i część miast zacofanych, szedł na Medjolan, olbrzymia fala entuzjazmu ludowego została podniesiona po miastach przez kaznodziei ludowych. Cremona, Piazenza, Brescia, Tortona i t. d. szły na pomoc; sztandary gildji z Verony, Padwy, Vicenzy i Trevizy powiewały jedne obok drugich w obozie miast, zwróconych przeciwko wojskom szlachty i cesarza. W rok później powstała liga lombardzka, a po upływie lat 60-ciu widzieliśmy ją wzmocnioną przez przyłączenie się wielu innych miast i podniesioną do organizacji potężnej, sięgającej jednem skrzydłem do Genui, a drugiem do Wenecji. W Toskanji i Florencji panowała inna liga potężna, do której należały Lucca, Bolonja, Pistoja i t. d.; liga ta przyczyniła się bardzo poważnie do złamania potęgi szlachty we Włoszech Środkowych. Jednocześnie powstawały nieustannie ligi mniejsze. Niewątpliwie jest wobec tego, że jakkolwiek istniały drobne zawiści i niezgody powstawały dość łacno, nie stanowiły one przeszkody do łączenia się miast między sobą wówczas, gdy chodziło o spólną obronę wolności. Dopiero później, kiedy miasta oddzielne stały się małemi państwami, doszło do wojny pomiędzy niemi, jak to bywa zawsze, gdy państwa walczą pomiędzy sobą o pierwszeństwo lub o kolonje.
 
 
Linia 111: Linia 118:
 
 
 
Rezultaty tego wielkiego ruchu, z którego narodziły się i powstawały miasta włoskie, były wprost olbrzymie. Na początku wieku XI-go miasta europejskie były gromadkami nędznych chat, ozdobionemi niekształtnymi kościołami, których budowniczowie z trudem umieli związać sklepienie. Sztuki i rzemiosła, ograniczające się do tkactwa i kowalstwa, były w kolebce; książki znaleźć można było zaledwie w nielicznych klasztorach. W 350 lat później oblicze Europy zmieniło się zupełnie. Wszędzie widniały miasta bogate, otoczone wysokimi i grubymi murami, na których stały baszty i przez które prowadziły bramy, będące każda dziełem sztuki. Katedry pomyślane w wielkim stylu i ozdobione bogato, wynosiły swe dzwonnice ku niebu, rozwijając nieporównaną czystość form i taką śmiałość wyobraźni, że próżno usiłujemy prześcignąć ją do dnia dzisiejszego. Sztuki i rzemiosła dosięgły takiej doskonałości, że w wielu kierunkach nic lepszego nie osiągnęliśmy do dnia dzisiejszego, a pomysłowość robotnika i wykończenie dzieła znakomicie przewyższały wówczas to, co dzisiaj daje nam szybkość fabrykacji. Okręty miast wolnych przerzynały we wszystkich kierunkach morze Północne i Śródziemne; jeszcze wysiłek niewielki i byłyby przepłynęły ocean. Na olbrzymich przestrzeniach kraju dobrobyt zajął miejsce nędzy; nauka rozwinęła się i rozpowszechniła. Zostały wyrobione metody naukowe; położono podstawy filozofji przyrody i utorowano drogę dla tych wszystkich wynalazków mechanicznych, z których tak dumne są nasze czasy. Takie są zmiany cudowne dokonane w Europie w ciągu niespełna 400 lat. I straty, poniesione przez Europę z powodu upadku miast wolnych, ocenione mogą być dopiero wówczas, gdy porównamy wiek XVII-y z XIV i XIII-ym. Zniknął dobrobyt, tak znamienny wówczas dla Szkocji, Niemiec i równin włoskich: drogi stały się nie do przebycia, miasta wyludniły się, praca spadła do poziomu niewolnictwa, sztuka zamarła, nawet handel chylił się do upadku.
 
Rezultaty tego wielkiego ruchu, z którego narodziły się i powstawały miasta włoskie, były wprost olbrzymie. Na początku wieku XI-go miasta europejskie były gromadkami nędznych chat, ozdobionemi niekształtnymi kościołami, których budowniczowie z trudem umieli związać sklepienie. Sztuki i rzemiosła, ograniczające się do tkactwa i kowalstwa, były w kolebce; książki znaleźć można było zaledwie w nielicznych klasztorach. W 350 lat później oblicze Europy zmieniło się zupełnie. Wszędzie widniały miasta bogate, otoczone wysokimi i grubymi murami, na których stały baszty i przez które prowadziły bramy, będące każda dziełem sztuki. Katedry pomyślane w wielkim stylu i ozdobione bogato, wynosiły swe dzwonnice ku niebu, rozwijając nieporównaną czystość form i taką śmiałość wyobraźni, że próżno usiłujemy prześcignąć ją do dnia dzisiejszego. Sztuki i rzemiosła dosięgły takiej doskonałości, że w wielu kierunkach nic lepszego nie osiągnęliśmy do dnia dzisiejszego, a pomysłowość robotnika i wykończenie dzieła znakomicie przewyższały wówczas to, co dzisiaj daje nam szybkość fabrykacji. Okręty miast wolnych przerzynały we wszystkich kierunkach morze Północne i Śródziemne; jeszcze wysiłek niewielki i byłyby przepłynęły ocean. Na olbrzymich przestrzeniach kraju dobrobyt zajął miejsce nędzy; nauka rozwinęła się i rozpowszechniła. Zostały wyrobione metody naukowe; położono podstawy filozofji przyrody i utorowano drogę dla tych wszystkich wynalazków mechanicznych, z których tak dumne są nasze czasy. Takie są zmiany cudowne dokonane w Europie w ciągu niespełna 400 lat. I straty, poniesione przez Europę z powodu upadku miast wolnych, ocenione mogą być dopiero wówczas, gdy porównamy wiek XVII-y z XIV i XIII-ym. Zniknął dobrobyt, tak znamienny wówczas dla Szkocji, Niemiec i równin włoskich: drogi stały się nie do przebycia, miasta wyludniły się, praca spadła do poziomu niewolnictwa, sztuka zamarła, nawet handel chylił się do upadku.
 +
 +
==Dowody wielkości==
 
 
 
Gdyby miasta średniowieczne nie pozostawiły nam żadnych dokumentów, świadczących o ich wspaniałości, gdyby nie pozostało po nich nic oprócz dzieł architektonicznych, które podziwiamy dzisiaj poprzez całą Europę — od Szkocji do Włoch i od Gerony w Hiszpanji do Wrocławia na ziemiach Słowiańskich — jeszcze musielibyśmy dojść do wniosku, że okres miast wolnych był najpłodniejszym w następstwa okresem dziejowym całej ery chrześcijańskiej aż do końca wieku XVIII-go. Spojrzyjmy np. na malowidło średniowieczne przedstawiające Norymbergę z jej kilkunastu wieżami, noszącemi każda wyraźne piętno genjuszu artystycznego, a z trudem tylko będziemy mogli wyobrazić sobie, że 300 lat przedtem miasto to było tylko grupą kilkunastu nędznych chałup. Nasz zachwyt wzrośnie jeszcze, jeśli wejdziemy w szczegóły architektoniczne kościołów niezliczonych, dzwonnic, bram miejskich i ratuszów, rozrzuconych po całej Europie i sięgających na wschód aż do Czech i do martwych dzisiaj miast w Galicji Polskiej. Nietylko Włochy, ta ojczyzna sztuki, lecz cała Europa pełna jest takich pomników. O charakterze owych czasów wymownie świadczy ten niezwykle wysoki rozwój architektury — sztuki społecznej nadewszystko. Aby miasta europejskie mogły być tem, czem stworzyło je średniowiecze, musiały one zrodzić się z silnego tętna życia społecznego.
 
Gdyby miasta średniowieczne nie pozostawiły nam żadnych dokumentów, świadczących o ich wspaniałości, gdyby nie pozostało po nich nic oprócz dzieł architektonicznych, które podziwiamy dzisiaj poprzez całą Europę — od Szkocji do Włoch i od Gerony w Hiszpanji do Wrocławia na ziemiach Słowiańskich — jeszcze musielibyśmy dojść do wniosku, że okres miast wolnych był najpłodniejszym w następstwa okresem dziejowym całej ery chrześcijańskiej aż do końca wieku XVIII-go. Spojrzyjmy np. na malowidło średniowieczne przedstawiające Norymbergę z jej kilkunastu wieżami, noszącemi każda wyraźne piętno genjuszu artystycznego, a z trudem tylko będziemy mogli wyobrazić sobie, że 300 lat przedtem miasto to było tylko grupą kilkunastu nędznych chałup. Nasz zachwyt wzrośnie jeszcze, jeśli wejdziemy w szczegóły architektoniczne kościołów niezliczonych, dzwonnic, bram miejskich i ratuszów, rozrzuconych po całej Europie i sięgających na wschód aż do Czech i do martwych dzisiaj miast w Galicji Polskiej. Nietylko Włochy, ta ojczyzna sztuki, lecz cała Europa pełna jest takich pomników. O charakterze owych czasów wymownie świadczy ten niezwykle wysoki rozwój architektury — sztuki społecznej nadewszystko. Aby miasta europejskie mogły być tem, czem stworzyło je średniowiecze, musiały one zrodzić się z silnego tętna życia społecznego.
Linia 119: Linia 128:
 
 
 
W ten sposób w mieście średniowiecznem rozwijały się wszystkie sztuki i to, czem sztuka żyje dzisiaj, jest tylko dalszym ciągiem rzeczy zrodzonych w średniowieczu. Dobrobyt i pomyślność miast flamandzkich oparte były na delikatnych, wyrabianych przez mieszczanina, tkaninach wełnianych. Florencja na początku wieku XIV-go, przed czarną zarazą, wyrabiała od 70,000 do 100,000 panni tkanin wełnianych ocenianych na 1,200, 000 florenów złotych. Cyzelowanie drogich metali, sztuka giserska, kowalstwo artystyczne — wszystko to zrodziło się w „tajemnicach“ cechowych, które osiągnęły każda w swojej dziedzinie wszystko, co bez pomocy silnika mechanicznego człowiek osiągnąć może. Wszystko to było dziełem ręki i wynalazczości ludzkiej, jak powiada Whewell:
 
W ten sposób w mieście średniowiecznem rozwijały się wszystkie sztuki i to, czem sztuka żyje dzisiaj, jest tylko dalszym ciągiem rzeczy zrodzonych w średniowieczu. Dobrobyt i pomyślność miast flamandzkich oparte były na delikatnych, wyrabianych przez mieszczanina, tkaninach wełnianych. Florencja na początku wieku XIV-go, przed czarną zarazą, wyrabiała od 70,000 do 100,000 panni tkanin wełnianych ocenianych na 1,200, 000 florenów złotych. Cyzelowanie drogich metali, sztuka giserska, kowalstwo artystyczne — wszystko to zrodziło się w „tajemnicach“ cechowych, które osiągnęły każda w swojej dziedzinie wszystko, co bez pomocy silnika mechanicznego człowiek osiągnąć może. Wszystko to było dziełem ręki i wynalazczości ludzkiej, jak powiada Whewell:
 „Pergamin i papier, druk i drzeworytnictwo, udoskonalone szkło i stal, proch strzelniczy, zegary, teleskopy, igła magnesowa, kalendarz zreformowany, znaki dziesiętne, algebra, trygonometrja, chemja, kontrapunkt (wynalazek równający się nowej muszyce) — wszystko to zawdzięczamy okresowi, który tak niesłusznie nazwano okresem zastoju“ (History of Inductive Sciences).
+
 +
„Pergamin i papier, druk i drzeworytnictwo, udoskonalone szkło i stal, proch strzelniczy, zegary, teleskopy, igła magnesowa, kalendarz zreformowany, znaki dziesiętne, algebra, trygonometrja, chemja, kontrapunkt (wynalazek równający się nowej muszyce) — wszystko to zawdzięczamy okresowi, który tak niesłusznie nazwano okresem zastoju“ (History of Inductive Sciences).
 
 
 
Wprawdzie żadna nowa zasada — jak mówi Whewell — nie została wysunięta przez te wynalazki; atoli nauka średniowieczna uczyniła coś więcej, niż spółczesne odkrycia nowych zasad. Przygotowała ona te wszystkie zasady, które dzisiaj leżą u podstawy nauk mechanicznych; przyzwyczaiła badacza do obserwowania faktów i do wyciągania stąd wniosków. Była to wiedza indukcyjna, jakkolwiek sama sobie nie zdawała jeszcze sprawy z potęgi indukcji; to też położyła podwaliny zarówno pod nauki fizyczne, jak pod filozofję przyrody. — F. Bacon, Gallileusz i Kopernik byli bezpośrednimi potomkami Rogera Bacona i Michała Scota, podobnie jak maszyna parowa jest bezpośrednim rezultatem poszukiwań prowadzonych w uniwersytetach włoskich nad ciężarem atmosfery, a także rezultatem matematycznych i technicznych zdobyczy, osiągniętych w Norymberdze.
 
Wprawdzie żadna nowa zasada — jak mówi Whewell — nie została wysunięta przez te wynalazki; atoli nauka średniowieczna uczyniła coś więcej, niż spółczesne odkrycia nowych zasad. Przygotowała ona te wszystkie zasady, które dzisiaj leżą u podstawy nauk mechanicznych; przyzwyczaiła badacza do obserwowania faktów i do wyciągania stąd wniosków. Była to wiedza indukcyjna, jakkolwiek sama sobie nie zdawała jeszcze sprawy z potęgi indukcji; to też położyła podwaliny zarówno pod nauki fizyczne, jak pod filozofję przyrody. — F. Bacon, Gallileusz i Kopernik byli bezpośrednimi potomkami Rogera Bacona i Michała Scota, podobnie jak maszyna parowa jest bezpośrednim rezultatem poszukiwań prowadzonych w uniwersytetach włoskich nad ciężarem atmosfery, a także rezultatem matematycznych i technicznych zdobyczy, osiągniętych w Norymberdze.
 Lecz pocóż zadawać sobie trud, udawadniania rozwoju nauki w mieście średniowiecznem? Czyż nie dosyć wskazać na katedry, jeśli chodzi o sprawność techniczną, a na język włoski i na poemat Dantego, gdy chodzi o myśl — aby naocznie udowodnić, co stworzyło miasto średniowieczne przez czas swego istnienia?
+
 +
Lecz pocóż zadawać sobie trud, udawadniania rozwoju nauki w mieście średniowiecznem? Czyż nie dosyć wskazać na katedry, jeśli chodzi o sprawność techniczną, a na język włoski i na poemat Dantego, gdy chodzi o myśl — aby naocznie udowodnić, co stworzyło miasto średniowieczne przez czas swego istnienia?
 
 
 
Miasta średniowieczne oddały cywilizacji europejskiej usługi olbrzymie. Nie dopuściły do tego, aby teokracje i stare państwa despotyczne zniszczyły cywilizację: nadały kulturze zdolność samorozwoju i inicjatywę — a te olbrzymie intelektualne i materjalne siły, które cywilizacja posiada dzisiaj, pochodzą z miast średniowiecznych, skutecznie opierających się najściom ze wschodu. Czemu jednak te środki cywilizacji, tak głęboko odpowiadające potrzebom ludzkim i tak bardzo żywotne, powstrzymane były w swoim rozwoju? Czemu w wieku XV-ym przyszła na nie starość i czemu po odparciu tylu ataków zzewnątrz upadły wreszcie pod parciem walk wewnętrznych?
 
Miasta średniowieczne oddały cywilizacji europejskiej usługi olbrzymie. Nie dopuściły do tego, aby teokracje i stare państwa despotyczne zniszczyły cywilizację: nadały kulturze zdolność samorozwoju i inicjatywę — a te olbrzymie intelektualne i materjalne siły, które cywilizacja posiada dzisiaj, pochodzą z miast średniowiecznych, skutecznie opierających się najściom ze wschodu. Czemu jednak te środki cywilizacji, tak głęboko odpowiadające potrzebom ludzkim i tak bardzo żywotne, powstrzymane były w swoim rozwoju? Czemu w wieku XV-ym przyszła na nie starość i czemu po odparciu tylu ataków zzewnątrz upadły wreszcie pod parciem walk wewnętrznych?
+
 
 +
==Przyczyny upadku==
 
Złożyły się na to liczne przyczyny; — jedne z nich tkwiły w przeszłości odległej, gdy inne miały swe źródło w błędach, popełnionych przez same miasta. W końcu wieku XV-go zaczęły pojawiać się państwa potężne, zorganizowane na stary wzór rzymski. W każdym kraju, w każdej okolicy, jakiś pan feudalny bardziej przebiegły bardziej chciwy, a często posiadający mniej skrupułów niż sąsiedzi, zagarniał na własność osobistą wielkie obszary ziem, znaczną liczbę chłopów, miał więcej rycerzy w swej drużynie i więcej złota w skarbcu. Pan taki za siedzibę swoją obierał zwykle grupę wsi szczęśliwie położonych, niewciągniętych jednak jeszcze w życie miejskie; — takimi ośrodkami przyszłej władzy, nie będącymi miastami samodzielnymi, był Paryż, Madryt, Moskwa i inne. Z tej siedziby przy pomocy pracy chłopów poddanych czyniono miasta obronne, do których wciągano potem towarzyszy, zachęcając ich nadawaniem wsi, i kupców przez zapewnienie opieki dla handlu. Tak powstał zarodek państwa przyszłego, wchłaniającego w siebie stopniowo inne ośrodki podobne. Prawnicy, znawcy prawa rzymskiego, napływali do tych ośrodków; a była to rasa ludzi ambitnych i wytrwałych, jednakowo nienawidzących próżniactwo panów, jak to, co nazywali bezprawiem chłopów. Prawnicy ci nie znali podstaw spólnoty wiejskiej, a zasady wolnych związków budziły w nich odrazę jako spadek po „barbarzyńcach“. Ideałem ich był cezaryzm, podtrzymywany przez fikcję zgody ludowej i przez siłę zbrojną; to też usilnie pracowali na rzecz tych, którzy podejmowali się urzeczywistnić ich ideały.
 
Złożyły się na to liczne przyczyny; — jedne z nich tkwiły w przeszłości odległej, gdy inne miały swe źródło w błędach, popełnionych przez same miasta. W końcu wieku XV-go zaczęły pojawiać się państwa potężne, zorganizowane na stary wzór rzymski. W każdym kraju, w każdej okolicy, jakiś pan feudalny bardziej przebiegły bardziej chciwy, a często posiadający mniej skrupułów niż sąsiedzi, zagarniał na własność osobistą wielkie obszary ziem, znaczną liczbę chłopów, miał więcej rycerzy w swej drużynie i więcej złota w skarbcu. Pan taki za siedzibę swoją obierał zwykle grupę wsi szczęśliwie położonych, niewciągniętych jednak jeszcze w życie miejskie; — takimi ośrodkami przyszłej władzy, nie będącymi miastami samodzielnymi, był Paryż, Madryt, Moskwa i inne. Z tej siedziby przy pomocy pracy chłopów poddanych czyniono miasta obronne, do których wciągano potem towarzyszy, zachęcając ich nadawaniem wsi, i kupców przez zapewnienie opieki dla handlu. Tak powstał zarodek państwa przyszłego, wchłaniającego w siebie stopniowo inne ośrodki podobne. Prawnicy, znawcy prawa rzymskiego, napływali do tych ośrodków; a była to rasa ludzi ambitnych i wytrwałych, jednakowo nienawidzących próżniactwo panów, jak to, co nazywali bezprawiem chłopów. Prawnicy ci nie znali podstaw spólnoty wiejskiej, a zasady wolnych związków budziły w nich odrazę jako spadek po „barbarzyńcach“. Ideałem ich był cezaryzm, podtrzymywany przez fikcję zgody ludowej i przez siłę zbrojną; to też usilnie pracowali na rzecz tych, którzy podejmowali się urzeczywistnić ich ideały.
+
 
 
W tym samym kierunku działał również Kościół chrześcijański — niegdyś wróg prawa rzymskiego, a dziś jego sojusznik. Ponieważ próba stworzenia teokratycznego państwa w Europie zawiodła, najinteligentniejsi i najambitniejsi biskupi spółdziałali teraz z prawnikami rzymskimi w celu odbudowania potęgi królów izraelskich lub imperatorów konstantynopolitańskich. Kościół uświęcał wzrastających w potęgę władców, koronował ich jako przedstawicieli Boga na ziemi; do ich potrzeb przystosowywał nauczanie powszechne i rozkazy dla swych podwładnych; ich obdarzał błogosławieństwami i na ich usługi oddawał te sympatje które udało mu się zdobyć między ubogimi. Chłopi, których miasta nie chciały lub nie mogły wyswobodzić, widząc, że nie można liczyć na miasta w celu położenia kresu nieustannym walkom rycerzy — jak wiemy, za walki te chłopi płacili bardzo drogo — zwrócili się teraz z całą nadzieją ku królowi, ku cesarzowi lub ku wielkiemu księciu; i pomagając tym wielkim władcom do opanowania drobniejszych panów feudalnych, tem samem spółdziałali z nimi w stworzeniu państwa zcentralizowanego. Do tego wszystkiego przyłączyły się napady Mongołów i Turków, święta wojna przeciwko Maurom w Hiszpanji, a także okropne wojny, które wnet wybuchły pomiędzy wzrastającymi ośrodkami władzy państwowej: — pomiędzy Ile de France i Burgyndją, pomiędzy Szkocją i Anglją, Anglją i Francją, Litwą i Polską, Moskwą i Twerem i t. d. Potężne państwa zjawiły się na scenie i miasta musiały teraz walczyć nietylko z luźnymi związkami panów, lecz z silnie zorganizowanymi centrami władzy, posiadającymi do rozporządzenia całe armje chłopów poddanych.
 
W tym samym kierunku działał również Kościół chrześcijański — niegdyś wróg prawa rzymskiego, a dziś jego sojusznik. Ponieważ próba stworzenia teokratycznego państwa w Europie zawiodła, najinteligentniejsi i najambitniejsi biskupi spółdziałali teraz z prawnikami rzymskimi w celu odbudowania potęgi królów izraelskich lub imperatorów konstantynopolitańskich. Kościół uświęcał wzrastających w potęgę władców, koronował ich jako przedstawicieli Boga na ziemi; do ich potrzeb przystosowywał nauczanie powszechne i rozkazy dla swych podwładnych; ich obdarzał błogosławieństwami i na ich usługi oddawał te sympatje które udało mu się zdobyć między ubogimi. Chłopi, których miasta nie chciały lub nie mogły wyswobodzić, widząc, że nie można liczyć na miasta w celu położenia kresu nieustannym walkom rycerzy — jak wiemy, za walki te chłopi płacili bardzo drogo — zwrócili się teraz z całą nadzieją ku królowi, ku cesarzowi lub ku wielkiemu księciu; i pomagając tym wielkim władcom do opanowania drobniejszych panów feudalnych, tem samem spółdziałali z nimi w stworzeniu państwa zcentralizowanego. Do tego wszystkiego przyłączyły się napady Mongołów i Turków, święta wojna przeciwko Maurom w Hiszpanji, a także okropne wojny, które wnet wybuchły pomiędzy wzrastającymi ośrodkami władzy państwowej: — pomiędzy Ile de France i Burgyndją, pomiędzy Szkocją i Anglją, Anglją i Francją, Litwą i Polską, Moskwą i Twerem i t. d. Potężne państwa zjawiły się na scenie i miasta musiały teraz walczyć nietylko z luźnymi związkami panów, lecz z silnie zorganizowanymi centrami władzy, posiadającymi do rozporządzenia całe armje chłopów poddanych.
+
 
 
Co najgorsze zaś, to to, że rozwijające się autokracje znalazły oparcie w waśniach pomiędzy samemi miastami. Idea państwowa miasta średniowiecznego była wielka i szczytna, brakło jej jednak obszerności. Pomoc wzajemna nie może ograniczać się do małego zrzeszenia: musi ona rozszerzać się na całe otoczenie, gdyż w przeciwnym razie otoczenie, środowisko, wchłonie w siebie nową organizację. A pod tym względem obywatel miasta średniowiecznego popełnił ciężki błąd na samym wstępie. Zamiast spoglądać na chłopów i rzemieślników,, skupionych pod ochroną murów miejskich, jako na pomocników współdziałających we wznoszeniu miasta — czem byli oni rzeczywiście — mieszczanin wytworzył głęboki przedział pomiędzy staremi „rodzinami“ miejskiemi i nowymi przybyszami. Dla starych rodzin przeznaczone były wszystkie korzyści handlu miejskiego i dla nich też zatrzymane były ziemie, należące spólnie do miasta, przybyszom zaś nie pozostawiono nic prócz prawa swobodnego rozporządzana wytworem rąk własnych. Dzięki temu miasto rozdzieliło się na „obywateli“ i „pospólstwo“ lub „mieszkańców“. Handel, który przedtem był prowadzony przez całe miasto, stał się teraz przywilejem garstki rodzin kupieckich lub rzemieślniczych, co w dalszym ciągu nieuniknienie prowadziło do handlu indywidualnego, względnie do przejścia podziału dóbr w ręce związków, mających na celu wyzysk.
 
Co najgorsze zaś, to to, że rozwijające się autokracje znalazły oparcie w waśniach pomiędzy samemi miastami. Idea państwowa miasta średniowiecznego była wielka i szczytna, brakło jej jednak obszerności. Pomoc wzajemna nie może ograniczać się do małego zrzeszenia: musi ona rozszerzać się na całe otoczenie, gdyż w przeciwnym razie otoczenie, środowisko, wchłonie w siebie nową organizację. A pod tym względem obywatel miasta średniowiecznego popełnił ciężki błąd na samym wstępie. Zamiast spoglądać na chłopów i rzemieślników,, skupionych pod ochroną murów miejskich, jako na pomocników współdziałających we wznoszeniu miasta — czem byli oni rzeczywiście — mieszczanin wytworzył głęboki przedział pomiędzy staremi „rodzinami“ miejskiemi i nowymi przybyszami. Dla starych rodzin przeznaczone były wszystkie korzyści handlu miejskiego i dla nich też zatrzymane były ziemie, należące spólnie do miasta, przybyszom zaś nie pozostawiono nic prócz prawa swobodnego rozporządzana wytworem rąk własnych. Dzięki temu miasto rozdzieliło się na „obywateli“ i „pospólstwo“ lub „mieszkańców“. Handel, który przedtem był prowadzony przez całe miasto, stał się teraz przywilejem garstki rodzin kupieckich lub rzemieślniczych, co w dalszym ciągu nieuniknienie prowadziło do handlu indywidualnego, względnie do przejścia podziału dóbr w ręce związków, mających na celu wyzysk.
+
 
 
Ten sam podział zaszedł pomiędzy miastem właściwem i wsiami okolicznemi. Miasto próbowało wprawdzie wyzwolić chłopów, lecz jego walki z panami, jak to już zaznaczyliśmy, miały na celu wyzwolenie tylko samego miasta, o chłopach zaś przepomniano. Miasto pozostawiło panu wszystkie jego prawa w stosunku do chłopów, byleby tylko pozostawił w spokoju miasto i byleby zgodził się zostać jego spółobywatelem. Atoli szlachta, „adoptowana“ przez miasto i mieszkająca teraz wewnątrz murów, poprostu przeniosła swe dawne waśnie do miasta. Panowie nie mieli najmniejszej ochoty poddawać się trybunałom, złożonym z prostych kupców i rzemieślników, i rozstrzygali swe stare waśnie na ulicach miejskich. Każde miasto miało teraz swych Colonnów i Orsinich, swych Overstolzów i Wisów. Panowie ci, ciągnący ogromne dochody z posiadłości ziemskich, które zatrzymali, otaczali się w miastach liczną gromadą służalców i samo miasto wciągali w obrąb zwyczajów feudalnych. Jeśli zaś powstawało niezadowolenie w rzemieślniczych grupach miasta, ofiarowywali swe drużyny i swój miecz w celu rozstrzygnięcia walki; dzięki temu walka tylko zaostrzała się, zamiast żeby spór spłynął spokojnie starymi kanałami organizacji miejskiej.
 
Ten sam podział zaszedł pomiędzy miastem właściwem i wsiami okolicznemi. Miasto próbowało wprawdzie wyzwolić chłopów, lecz jego walki z panami, jak to już zaznaczyliśmy, miały na celu wyzwolenie tylko samego miasta, o chłopach zaś przepomniano. Miasto pozostawiło panu wszystkie jego prawa w stosunku do chłopów, byleby tylko pozostawił w spokoju miasto i byleby zgodził się zostać jego spółobywatelem. Atoli szlachta, „adoptowana“ przez miasto i mieszkająca teraz wewnątrz murów, poprostu przeniosła swe dawne waśnie do miasta. Panowie nie mieli najmniejszej ochoty poddawać się trybunałom, złożonym z prostych kupców i rzemieślników, i rozstrzygali swe stare waśnie na ulicach miejskich. Każde miasto miało teraz swych Colonnów i Orsinich, swych Overstolzów i Wisów. Panowie ci, ciągnący ogromne dochody z posiadłości ziemskich, które zatrzymali, otaczali się w miastach liczną gromadą służalców i samo miasto wciągali w obrąb zwyczajów feudalnych. Jeśli zaś powstawało niezadowolenie w rzemieślniczych grupach miasta, ofiarowywali swe drużyny i swój miecz w celu rozstrzygnięcia walki; dzięki temu walka tylko zaostrzała się, zamiast żeby spór spłynął spokojnie starymi kanałami organizacji miejskiej.
+
 
 
Największym i najfatalniejsze następstwa mającym błędem większości miast było to, że dobrobyt swój założyły one na handlu i przemyśle, zupełnie zaniedbawszy rolnictwo. W ten sposób weszły na tę samą drogę, po której kroczyły niegdyś miasta Grecji Starożytnej, i droga ta doprowadziła je do tych samych przeszkód. Obcość, powstająca pomiędzy miastem i krajem otaczającym, nieuniknienie wciągała miasta w politykę wrogą względem całej reszty kraju; stawało się to coraz bardziej widoczne w czasach Edwarda III-go, podczas żakerji francuskich, za wojen husyckich i podczas wojny chłopskiej w Niemczech. Z drugiej strony polityka handlowa wciągała miasta w niebezpieczne przedsięwzięcia w krajach odległych. Włosi pozakładali kolonie na południo-wschodzie. Poczęto utrzymywać armje najemne w celu prowadzenia wojen kolonjalnych i armje te wkrótce zostały użyte również dla obrony na miejscu. Zaciągano pożyczki w takich rozmiarach, że zdolne one były zupełnie zdemoralizować mieszczan; jednocześnie zaś przy każdych wyborach waśnie wewnętrzne zaostrzały się coraz bardziej i pozwalały wysuwać się na czoło politykom kolonjalnym i interesom rodzin nielicznych. Podział na bogatych i biednych pogłębił się bardzo znacznie i w w. XVI-ym władza królewska znalazła łatwe oparcie w masach ubogich każdego miasta.
 
Największym i najfatalniejsze następstwa mającym błędem większości miast było to, że dobrobyt swój założyły one na handlu i przemyśle, zupełnie zaniedbawszy rolnictwo. W ten sposób weszły na tę samą drogę, po której kroczyły niegdyś miasta Grecji Starożytnej, i droga ta doprowadziła je do tych samych przeszkód. Obcość, powstająca pomiędzy miastem i krajem otaczającym, nieuniknienie wciągała miasta w politykę wrogą względem całej reszty kraju; stawało się to coraz bardziej widoczne w czasach Edwarda III-go, podczas żakerji francuskich, za wojen husyckich i podczas wojny chłopskiej w Niemczech. Z drugiej strony polityka handlowa wciągała miasta w niebezpieczne przedsięwzięcia w krajach odległych. Włosi pozakładali kolonie na południo-wschodzie. Poczęto utrzymywać armje najemne w celu prowadzenia wojen kolonjalnych i armje te wkrótce zostały użyte również dla obrony na miejscu. Zaciągano pożyczki w takich rozmiarach, że zdolne one były zupełnie zdemoralizować mieszczan; jednocześnie zaś przy każdych wyborach waśnie wewnętrzne zaostrzały się coraz bardziej i pozwalały wysuwać się na czoło politykom kolonjalnym i interesom rodzin nielicznych. Podział na bogatych i biednych pogłębił się bardzo znacznie i w w. XVI-ym władza królewska znalazła łatwe oparcie w masach ubogich każdego miasta.
 
 
Jest jednak jeszcze inna przyczyna rozkładu instytucji miejskich, sięgająca wyżej i leżąca głębiej niż wszystko co dotąd powiedzieliśmy. Dzieje miast średniowiecznych są niezmiernie wyraźnym przykładem potęgi idei i zasad w dziejach ludzkich; widzimy w nich, do jak różnych rezultatów dojść możemy, gdy zajdą zmiany w ideach przewodnich. Samopomoc i federalizm, niepodległość każdej grupy i tworzenie się ciała społecznego od dołu ku górze, od organizacji prostych do złożonych — oto była myśl przewodnia wieku XI-go. Później jednak pojęcia zmieniły się całkowicie. Prawnicy rzymscy i prałaci kościelni, ściśle związani ze sobą od czasu Inocentcgo III, skutecznie sparaliżowali ideę — starą ideę grecką — leżącą w założeniu miast średniowiecznych. W ciągu dwóch lub trzech wieków nauczali oni z ambon, z katedr uniwersyteckich i z sal sądowych, że ku zbawieniu wiedzie jedynie państwo zcentralizowane, poddane władzy półboskiej. Jeden człowiek może i powinien być zbawicielem całego społeczeństwa i w jego imieniu czynić można wszelki gwałt: palić ludzi na stosie, poddawać ich torturom najokropniejszym, pogrążać całe kraje w nędzy. Poglądy te ilustrowane były niezliczonymi przykładami i w wysiłkach łączyły się tu miecze rycerskie i płomienie kościelne. Te nauki i przykłady, powtarzane nieustannie i nieustannie wbijane ludziom w głowy, urobiły społeczeństwo na nową modłę. Ludzie doszli do tego, że żadnej władzy nie uważali za nadmierną, żadnej tortury za zbyt okrutną — byleby było to dla zbawienia powszechnego. Wraz z tym nowym kierunkiem myśli, wraz z tą nową wiarą w potęgę jednostki, dawna zasada federalistyczna poczęła upadać, zamierała też dawna twórczość mas. Zwyciężyła idea rzymska, a w tych warunkach państwo centralistyczne łatwo opanować mogło organizację miejską.
+
Jest jednak jeszcze inna przyczyna rozkładu instytucji miejskich, sięgająca wyżej i leżąca głębiej niż wszystko co dotąd powiedzieliśmy. Dzieje miast średniowiecznych są niezmiernie wyraźnym przykładem potęgi idei i zasad w dziejach ludzkich; widzimy w nich, do jak różnych rezultatów dojść możemy, gdy zajdą zmiany w ideach przewodnich. Samopomoc i federalizm, niepodległość każdej grupy i tworzenie się ciała społecznego od dołu ku górze, od organizacji prostych do złożonych — oto była myśl przewodnia wieku XI-go. Później jednak pojęcia zmieniły się całkowicie. Prawnicy rzymscy i prałaci kościelni, ściśle związani ze sobą od czasu Inocentego III, skutecznie sparaliżowali ideę — starą ideę grecką — leżącą w założeniu miast średniowiecznych. W ciągu dwóch lub trzech wieków nauczali oni z ambon, z katedr uniwersyteckich i z sal sądowych, że ku zbawieniu wiedzie jedynie państwo zcentralizowane, poddane władzy półboskiej. Jeden człowiek może i powinien być zbawicielem całego społeczeństwa i w jego imieniu czynić można wszelki gwałt: palić ludzi na stosie, poddawać ich torturom najokropniejszym, pogrążać całe kraje w nędzy. Poglądy te ilustrowane były niezliczonymi przykładami i w wysiłkach łączyły się tu miecze rycerskie i płomienie kościelne. Te nauki i przykłady, powtarzane nieustannie i nieustannie wbijane ludziom w głowy, urobiły społeczeństwo na nową modłę. Ludzie doszli do tego, że żadnej władzy nie uważali za nadmierną, żadnej tortury za zbyt okrutną — byleby było to dla zbawienia powszechnego. Wraz z tym nowym kierunkiem myśli, wraz z tą nową wiarą w potęgę jednostki, dawna zasada federalistyczna poczęła upadać, zamierała też dawna twórczość mas. Zwyciężyła idea rzymska, a w tych warunkach państwo centralistyczne łatwo opanować mogło organizację miejską.
 
 
 +
===Savonarola===
 
Florencja wieku XV-go jest tu przykładem typowym. W czasach dawniejszych powstanie ludowe było znakiem nowego okresu twórczości. Teraz zaś, kiedy lud doprowadzony do rozpaczy buntował się, nie było już w nim myśli twórczych; żadna idea nowa nie rodziła się z ruchu. Do Rady miejskiej wprowadzono tysiąc przedstawicieli zamiast czterystu; do signorji weszło stu ludzi zamiast osiemdziesięciu; lecz była to tylko zmiana osób, nie mająca żadnego poważnego znaczenia. Niezadowolenie ludowe wzrastało, a za niem pójść musiały następne rewolucje. Na czoło ruchu wysuwano zbawiciela „tyrana“, który urządzał rzeź buntowników; co jednak niezdolne było wyleczyć miasta i rozkład posuwał się dalej. Nawet wówczas, gdy lud Florencki po powstaniu udał się po radę do najpopularniejszego wówczas człowieka, do Savonaroli, mnich odpowiedział: — „O ludzie mój, ty sam wiesz, że nie mogę mieszać się w sprawy państwowe... Oczyść duszę własną, i jeśli w stanie łaski odmienisz gospodarkę miejską, wówczas, o ludu florencki, rozpoczniesz odnowienie Italji!“. Spalono kostjumy karnawałowe i księgi rozpustne, wydano prawo o miłosierdziu i inne prawo przeciw lichwiarzom — a jednak demokracja florencka nie posunęła się naprzód — dawny duch zamarł. Zbytnie poleganie na rządzie doprowadziło do tego, że ludzie przestali wierzyć sami sobie i niezdolni już byli znaleźć wyjść nowych. Państwo potrzebowało tylko przyjść i ostatniem poruszeniem zniszczyć ostatni ślad wolności.
 
Florencja wieku XV-go jest tu przykładem typowym. W czasach dawniejszych powstanie ludowe było znakiem nowego okresu twórczości. Teraz zaś, kiedy lud doprowadzony do rozpaczy buntował się, nie było już w nim myśli twórczych; żadna idea nowa nie rodziła się z ruchu. Do Rady miejskiej wprowadzono tysiąc przedstawicieli zamiast czterystu; do signorji weszło stu ludzi zamiast osiemdziesięciu; lecz była to tylko zmiana osób, nie mająca żadnego poważnego znaczenia. Niezadowolenie ludowe wzrastało, a za niem pójść musiały następne rewolucje. Na czoło ruchu wysuwano zbawiciela „tyrana“, który urządzał rzeź buntowników; co jednak niezdolne było wyleczyć miasta i rozkład posuwał się dalej. Nawet wówczas, gdy lud Florencki po powstaniu udał się po radę do najpopularniejszego wówczas człowieka, do Savonaroli, mnich odpowiedział: — „O ludzie mój, ty sam wiesz, że nie mogę mieszać się w sprawy państwowe... Oczyść duszę własną, i jeśli w stanie łaski odmienisz gospodarkę miejską, wówczas, o ludu florencki, rozpoczniesz odnowienie Italji!“. Spalono kostjumy karnawałowe i księgi rozpustne, wydano prawo o miłosierdziu i inne prawo przeciw lichwiarzom — a jednak demokracja florencka nie posunęła się naprzód — dawny duch zamarł. Zbytnie poleganie na rządzie doprowadziło do tego, że ludzie przestali wierzyć sami sobie i niezdolni już byli znaleźć wyjść nowych. Państwo potrzebowało tylko przyjść i ostatniem poruszeniem zniszczyć ostatni ślad wolności.
 
 

Aktualna wersja na dzień 09:44, 8 wrz 2024

źródło
wybór i śródtytuły redakcja

Gildie i miasta średniowieczne

(...)

Początki

Niema drugiego okresu dziejowego, który mógłby nam dostarczyć lepszych przykładów potęgi twórczej mas ludowych, niż wiek X i XI-y, kiedy to ufortyfikowane wsie i targowiska, będące „oazami pośród puszczy feodalnej“, poczęły wyzwalać się z jarzma pańskiego i powoli wypracowywały organizację miejską. Niestety jednak jest to okres, po którym pozostało szczególnie mało dokumentów dziejowych: znane nam są jego wyniki, drogi jednak, wiodące do nich, giną w tajemnicy. Pod opieką murów miejskich zgromadzenia ludowe — bądź zupełnie niezależne, bądź też kierowane przez najwybitniejsze rodziny szlacheckie lub kupieckie — zdobywały i utrzymywały dla siebie prawo wybierania obrońcy wojennego (defensor) i najwyższego sędziego miejskiego, lub conajmniej prawo wyboru pomiędzy pretendentami na to stanowisko. We Włoszech młode gminy miejskie nieustannie wypędzały swych defensorów lub domini, ostro zwalczając tych, którzy opierali się. To samo działo się na wschodzie. W Czechach bogaci i biedni na równych prawach brali udział w wyborach; w miastach rosyjskich wiece raz po razu wybierały dowódców z tej samej rodziny Rurykowiczów, układały się z nimi i wypędzały kniaziów, jeśli wywołali niezadowolenie. W tym samym czasie w większości miast Zachodniej i Południowej Europy zapanował zwyczaj brania za defensora biskupa, wybranego przez samo miasto; biskupi ci niejednokrotnie kierowali obroną „immunitetów“ miejskich, bronili wolności miejskiej i znaczna ich część została uznana po śmierci za świętych, za patronów miast poszczególnych. Takim jest np. św. Uthelred dla Winchesteru, św. Ulryk dla Augsburga, św. Wolfgang dla Ratisbony, św. Heribert dla Kolonj, św. Wojciech dla Pragi i t. d.; również niemało mnichów i przeorów klasztornych zostało świętymi za obronę praw ludowych. Pod wodzą swych defensorów, bądź świeckich, bądź duchownych, mieszczanie zdobywali prawo sądownictwa własnego i samorządu, opartego na zgromadzeniu ludowem.

Była to długa sprawa wyzwalania się, odbywająca się szeregami drobnych czynów, poświęcenia się dla dobra ogólnego, czynów, dokonywanych przez ludzi z mas — przez bohaterów nieznanych, po których nie zachowały się nawet imiona. W młodych miastach właśnie zrodził się ten ruch dziwny, zwany „pokojem bożym“ (treuga Dei), przy pomocy którego masy ludowe usiłowały położyć kres nigdy nie kończącym się walkom rodzin szlacheckich; biskupi i mieszczanie próbowali w ten sposób doprowadzić szlachtę do tego pokoju, który panował wewnątrz murów miejskich. Już w owym czasie handlowe miasta włoskie, a szczególnie Amalfi (posiadające swych konsulów z wyboru, już od r. 884 i często zmieniające swych dożów w w. X-ym wypracowały obyczajowe prawo handlowe i morskie, które później stało się wzorem dla całej Europy. Rawenna wypracowała organizację cechową, a Medjolan, który przeszedł rewolucję już w r. 980, stał się poważnym ośrodkiem handlowym: jego obroty handlowe cieszyły się pełną niezależnością już od w. XI-go. Podobne rzeczy spotykamy w Bruges i w Gandawie; również w niektórych miastach francuskich Mahl lub forum, stało się instytucją niemal niezależną. W tym samym okresie rozpoczyna się również praca nad ozdobieniem miast dziełami architektonicznemi, które podziwiamy do dnia dzisiejszego i które są wymownym dowodem ówczesnego ruchu umysłowego. Jak pisze w swojej kronice Raul Glaber — „bazyliki były wówczas wszędzie odbudowane, i najpiękniejsze budowle średniowieczne pochodzą właśnie z tego okresu“. Cudowny stary kościół w Bremen wzniesiony był w w. IX-ym, św. Marek w Wenecji był ukończony w roku 1071, a wspaniała katedra Pizańska w 1063. Rzeczywiście ruch umysłowy, nazywany odrodzeniem wieku XII-go lub racjonalizmem wieku XII-go, będący poprzednikiem reformy, pochodzi właśnie z tego okresu, kiedy większość miast była wciąż jeszcze grupami małych spólnot wiejskich, otoczona murami.

Nowe formy współpracy

Potrzeba jednak było jeszcze innego czynnika, oprócz spólnoty wiejskiej, aby tym ośrodkom wolności i oświaty nadać jedność myśli i czynu, aby obdarzyć je inicjatywą, będącą ich główną potęgą w w. XII-m i XIII-ym. Łącznie z powstającą różnorodnością zajęć, rzemiosł i sztuk, łącznie z rozwojem handlu w krajach odległych, zjawiła się potrzeba nowych form organizacyjnych — te nowe formy organizacyjne i ten nowy czynnik rozwoju — to były gildje. Niezliczone tomy napisano już o związkach, znanych pod imieniem gildji, bractw, związków przyjaźni, „drużestw“ i arteli w Rosji, esnaifów w Serbji i w Turcji, jako ankari w Gruzji i t. d.; związki te nadzwyczajnie rozwinęły się w miastach średniowiecznych i odegrały rolę pierwszorzędną w sprawie ich wyzwolenia. Potrzeba jednak było 60-ciu lat pracy historyków, abyśmy mogli zrozumieć całość tej instytucji. Dopiero dzisiaj, gdy ogłoszono i zbadano setki ustaw gildyjnych i gdy określono ich stosunek do rzymskich kollegji i do dawniejszych związków w Grecji i w Indjach, możemy twierdzić napewno, że w bractwach tych odbywał się dalszy rozwój tych samych zasad, które niegdyś działały w rodach i wspólnocie wiejskiej.

przykład statku Hanzy

Doskonałym przykładem tego, czem były bractwa średniowieczne, służyć mogą te związki czasowe, które zawierano na pokładzie statku. Gdy statek hanzeatycki przepłynął pierwsze pół dnia podróży po wyjściu z portu, kapitan zwoływał na pokład całą załogę i pasażerów i miał do nich przemowę następującą (według opisu spółczesnego):

„Otośmy teraz na łasce Boga i fal — mówił on — musimy być wszyscy równi sobie nawzajem. Abyśmy zaś pośród burz, fal morskich, rozbójników i innych niebezpieczeństw mogli dopłynąć szczęśliwie do kresu podróży, musimy ściśle przestrzegać porządku. Winniśmy modlić się o wiatry pomyślne i podróż szczęśliwą, a także, zgodnie z prawem morskim, mamy powołać sędziów“. — Po tem przemówieniu całe zgromadzenie wybierało wójta i 4-ch ławników (scabini), mających spełniać funkcje sędziów. Na końcu podróży wójt i scabini składali swoje urzędy i zwracali się do zgromadzenia z następującem przemówieniem: — „Bez względu na to, co zaszło na pokładzie, musimy uważać za umarłe wszystko to, co było między nami. Wyroki, które wydaliśmy, miały na celu sprawiedliwość. Oto dlaczego w imieniu sprawiedliwości prosimy was, abyście zaniechali wszelkiej niechęci przeciw bliźnim i przysięgli na chleb i sól, że nic o nich złego myśleć nie będziecie. Jeśliby jednak, pomimo to wszystko, ktokolwiek uważał się za pokrzywdzonego, niech odwoła się o sprawiedliwość do wójta na lądzie przed zachodem słońca“. Po wylądowaniu sakiewka, zawierająca pieniądze z grzywien, oddawana była wójtowi portowemu do podziału pomiędzy biednych.

Ten prosty opis zapewne lepiej, niż cobądź innego, oddaje ducha gildji średniowiecznej. Organizacje takie powoływane były do życia wszędzie, gdzie jaka bądź grupa ludzi — rybaków, myśliwych, kupców podróżujących, budowniczych lub osiadłych rzemieślników — zebrała się razem dla celów spólnych. Na pokładzie statku panowała władza kapitana, lecz dla samego powodzenia przedsięwzięcia spólnego, wszyscy znajdujący się na statku, zarówno bogaci jak biedni, panowie i słudzy, kapitan i majtkowie, godzili się na równość w stosunkach wzajemnych, godzili się na to, że będą poprostu ludźmi i że wszystkie powstające pomiędzy nimi spory przedłożą sędziom spólnie obranym. Podobnie gdy pewna liczba rzemieślników — murarzy, stolarzy, kamieniarzy i t. d. — zeszła się w celu budowania dajmy na to katedry, wszyscy oni należeli do miasta, posiadającego swą organizację polityczną i każdy należał do własnego cechu; pozatem jednak wszyscy razem tworzyli nowy związek, mający na celu przedsięwzięcie spólne, tworzyli całość społeczną, jakkolwiek czasową; zakładali gildję dla wzniesienia katedry. To samo widzimy do dnia dzisiejszego w kabylskiej sof: Kabylowie posiadają swą spólnotę wiejską; organizacja ta jednak nie wystarcza dla wszystkich celów politycznych, handlowych i osobistych, i powstają bractwa ściślejsze.

Ustawa gildii

Co się tyczy charakteru społecznego gildji średniowiecznej, jako przykład służyć może pierwsza lepsza ustawa gildyjna. Jeśli np. weźmiemy skraa jakiebądź dawnej gildji duńskiej, znajdziemy tam przedewszystkiem stwierdzenie uczuć ogólnobraterskich, które panować winny w gildji; dalej idą paragrafy, odnoszące się do sądownictwa własnego na wypadek waśni powstających pomiędzy dwoma braćmi lub pomiędzy bratem i obcym; i wreszcie wyliczone są obowiązki społeczne braci. Jeśli spali się dom brata lub postrada on swój statek, albo też poniesie straty podczas pielgrzymki, wszyscy bracia muszą przyjść mu na pomoc. Jeśli brat zachoruje niebezpiecznie, dwaj bracia muszą siedzieć przy łóżku, póki nie wyzdrowieje, a w razie śmierci muszą pochować go — zadanie bynajmniej nie błahe w tym czasie epidemji — winni także odprowadzić go do kościoła i na cmentarz. Po śmierci brata muszą zaopiekować się w razie potrzeby jego dziećmi; wdowa niejednokrotnie stawała się siostrą gildji.

Te dwa znamiona główne występowały we wszystkich bractwach, zawiązywanych dla jakiegobądź celu. Zawsze członkowie uważali się nawzajem za braci i nazywali się braćmi i siostrami, wszyscy też byli równi wobec gildji. Często posiadali spólnie jakiś majątek (bydło, ziemię, budowle, miejsca kultu lub spólną kasę). Wszyscy bracia przysięgali, że zaniechają wszelkich waśni dawnych; i, nie zobowiązując się, że nigdy kłócić się nie będą, przestrzegali, aby żadna waśń nie zwyrodniała w zemstę krwawą lub w sprawę sądową, wytoczoną przed sądem zewnętrznym — nie przed sądem braterskim. Jeśli zaś jaki brat był wciągnięty w kłótnię z człowiekiem, stojącym poza gildją, gildja pomagała mu w złem i w dobrem, bez względu na to, czy był on niesłusznie posądzonym o napaść, czy też rzeczywiście był napastnikiem, gildja spółdziałała w załagodzeniu całej sprawy. Bracia stali przy nim z pomocą póty, póki sprawa nie dotyczyła zarzutu napaści podstępnej — w tym ostatnim wypadku uważana była za wyjętą z pod prawa. Jeśli krewni człowieka pokrzywdzonego chcieli mścić się, bractwo dostarczało swemu członkowi, znajdującemu się w niebezpieczeństwie, konia, na którym mógłby uciec, lub czółna, pary wioseł, albo też noża i krzesiwa: gdy pozostawał w mieście, towarzyszyło mu dwunastu braci dla obrony; jednocześnie zaś bractwo czyniło zabiegi w celu ułożenia się o rekompensatę. W razie potrzeby stawali w sądzie jako świadkowie i zeznawali pod przysięgą, jeśli zaś uznany został za winnego, ochraniali go przed ruiną ostateczną, przed niewolą, grożącą mą za niewypłacenie rekompensaty, i rekompensatę tę wnosili za niego: ciężar ten ponosili wszyscy członkowie bractwa, zupełnie tak samo, jak dawniej ponosili go wszyscy członkowie „rodu“. Jedynie gdy brat sprzeniewierzył się swym braciom gildyjnym, lub innym ludziom, bywał on wypędzanym z bractwa z imieniem nicponia. („With a Nothing’s name“).

W średniowieczu tylko napaść podstępna uważana była za morderstwo. Zemsta krwawa, dokonana jawnie, była sprawiedliwością; zabicie kogoś w kłótni bynajmniej nie było morderstwem, jeśli napastnik ujawniał chęć naprawienia zła, które uczynił.

Różnorodność gildii

Takie były myśli przewodnie tych bractw, które powoli pokryły całość życia średniowiecznego. Wiemy dzisiaj o istnieniu gildji we wszystkich zawodach możliwych; były gildje chłopów pańszczyźnianych, gildje ludzi wolnych, gildje obejmujące zarówno ludzi wolnych jak niewolnych; gildje powołane do życia wyłącznie w celu polowania, rybołówstwa, wypraw kupieckich — i rozwiązujące się z chwilą dokonania tych czynności; były także gildje trwające przez wieki całe, w jednym jakimś zawodzie lub w dziale handlu. W miarę wzrastającej złożoności życia mnożyły się również różne rodzaje gildji. Widzimy też połączonych w gildje nietylko kupców, rzemieślników, myśliwych i chłopów, lecz również gildje księży, malarzy, nauczycieli szkół elementarnych lub uniwersytetów, gildje dla wykonywania przedstawień pasyjnych, dla budowy kościołów, dla rozwoju jakiejś „tajemnicy“ lub pewnego kierunku w sztuce czy rzemiośle, wreszcie gildje dla celów rozrywkowych; — były nawet gildje żebraków, katów, kobiet upadłych — zorganizowane wszystkie na tej samej zasadzie własnego sądownictwa i pomocy wzajemnej. Co się tyczy Rosji, posiadamy dzisiaj dowody, że samo tworzenie Rosji było w jednakiej mierze dziełem „arteli“ myśliwych, rybaków i kupców, jak rodzących się spólnot wiejskich; do dzisiejszego dnia cała Rosja pokryta jest artelami.

Istota gildii

Spostrzeżenia powyższe udowadniają nam całą błędność poglądów tych badaczy, którzy upatrywali w gildjach głównie organizację dla obchodzenia świąt dorocznych. Rzeczywiście — dzień biesiady spólnej był zawsze dniem, lub wilją, wyborów zarządu, dyskusji, zmiany statutu, a także dniem sądów z powodu kłótni, jakie mogły powstać pomiędzy braćmi; był to również dzień odnawiania przysięgi gildyjnej. Biesiada spólna — podobnie jak dawna biesiada zgromadzenia ludowego w plemieniu, mahl lub malum lub ara burjacka, jak wreszcie biesiada parafialna czy angielska wieczerza dożynkowa — była poprostu potwierdzeniem braterstwa. Wieczerza ta symboizowała czasy, kiedy wszystko było spólną własnością klanu: przynajmniej tego dnia wszystko należało do wszystkich, wszyscy zasiadali przy tym samym stole i spożywali jadło to samo. Nawet w czasach znacznie późniejszych stali bywalcy domu biednych w Londynie zasiadali dnia tego obok kupców bogatych. Co się tyczy różnicy, którą pewni badacze chcieli przeprowadzić pomiędzy starą saksońską gildją pokojową („frith guild“) i t. zw. gildjami towarzyskiemi lub religijnemi, to jest ona nie do utrzymania: — wszystkie gildje były gildjami pokojowemi w znaczeniu wyżej opisanem i wszystkie były gildjami religijnemi, ponieważ każda gmina wiejska lub miasto oddane było pod opiekę specjalnemu świętemu. Gildje tak bardzo rozwinęły się w Azji, Afryce i Europie, że przeżyły tysiące lat i nieustannie wciąż jeszcze zjawiają się, gdy tylko znajdą się okoliczności sprzyjające; a wszystko to dzięki temu, że bynajmniej nie były one tylko zrzeszeniami biesiadnemi, lub zrzeszeniami uroczystego pochodu do kościoła w dni święte, czy stowarzyszeniami pogrzebowemi. Odpowiadały one głębokim potrzebom natury ludzkiej i zawierały w sobie wszystko to, co w czasach późniejszych przywłaszczyło sobie państwo dla biurokracji i policji — zawierały znacznie więcej jeszcze. Gildja była organizacją pomocy wzajemnej we wszystkich okolicznościach i we wszystkich wypadkach życia; pomagano sobie „czynem i radą“; była to organizacja utrzymująca sprawiedliwość pomiędzy ludźmi, sprawiedliwość ta jednak tem różniła się od sprawiedliwości państwowej, że przy wymierzaniu jej wchodził w grę pierwiastek ludzki, zamiast pierwiastka formalnego, występującego wszędzie, gdzie tylko wmiesza się państwo. Członek gildji nawet wówczas, gdy stawał przed sądem gildyjnym, odpowiadał wobec ludzi, znających go dobrze, pracujących z nim spólnie w pracy powszedniej, zasiadających do spólnej biesiady i wykonywujących obowiązki braterstwa: byli to rzeczywiście bracia równi mu we wszystkiem, a nie teoretycy prawa i nie obrońcy czyichś tam, obcych interesów.

Widoczne jest, że instytucja tak dobrze przystosowana do zaspakajania potrzeb zrzeszeniowych, zachowująca jednocześnie całą siłę inicjatywie indywidualnej, musiała szybko rozwinąć się, rozpowszechnić i wzmocnić. Trudność polegała tylko na znalezieniu takich form, które pozwalałyby tworzyć związki międzyreligijne bez wchodzenia w drogę spólnotom wiejskim i aby można było doprowadzić wszystko do większych całości sharmonizowanych. To też, gdy forma ta została znaleziona i gdy cały szereg okoliczności przyjaznych umożliwił miastom zapewnienie sobie samodzielności, osiągnęły one taką olbrzymią jedność myśli, że może ona tylko wzbudzać podziw w naszem stuleciu dróg żelaznych, telegrafów i maszyn drukarskich. Doszły do nas tysiące „przywilejów“, w których zawarte są swobody zdobyte przez miasta, i przez wszystkie te przywileje — poza całą różnorodnością szczegółów zależnych od większego lub mniejszego stopnia usamodzielnienia się — jak nić czerwona ciągną się te same myśli przewodnie. Miasto średniowieczne zorganizowane było jako związek małych spólnot wiejskich i gildji.

Przywileje

Przywilej z roku 1188 nadany przez Filipa hr. Flandrji mieszkańcom Aire opiewa:

„Wszyscy należący do przyjacielskiego związku miejskiego, obiecali i przysięgą to stwierdzili, że po bratersku będą pomagać sobie nawzajem we wszystkiem pożytecznem i uczciwem; że jeśli kto bądź obrazi drugiego słowem lub czynem, pokrzywdzony nie będzie szukał zemsty, ani sam ani przez swych domowników... lecz złoży skargę, przenosząc na sąd całą zemstę i podporządkowując się temu co orzeknie 12 sędziów, występujących jako arbitrzy. Jeśliby zaś krzywdziciel lub pokrzywdzony pomimo trzykrotnego ostrzeżenia nie poddał się orzeczeniu arbitrów, wyłączony będzie ze związku przyjaźni jako człowiek zły i wiarołomny“.

„Każdy przynależny do gminy miejskiej winien być wierny swym spółobywatelom i pomagać im czynem i radą zgodnie ze wskazaniami sumienia“ — mówi przywilej miast Amiens i Abbevile. — „Wszyscy w miarę swych sił w granicach miasta winni pomagać sobie nawzajem i nie wolno im ścierpieć, aby ktobądż zabrał cobądź obywatelowi lub zmusił go do płacenia daniny“ — czytamy w przywileju miasta Soissons, Compiegne, Senlis i w wielu innych podobnych. To samo w odmianach nieskończonych spotykamy w mnóstwie innych przypadków.

„Gmina miejska — pisał Guilbert de Nogent — jest sprzysiężeniem pomocy wzajemnej. Jest to wyraz nowy i ohydny. Dzięki niemu poddani pańscy zostają zwolnieni z poddaństwa; dzięki niemu mogą być za przestępstwa prawne skazywani tylko na grzywny ściśle określone; dzięki niemu przestają podlegać opłatom wnoszonym zwykle przez poddanych“.

W wieku XII-ym ta fala wyzwoleńcza przeszła przez wszystkie kraje kontynentu, obejmując jednako miasta bogate jak mieściny najuboższe. Powiedzieć możemy, że miasta włoskie wyzwoliły się najpierwsze, nie moglibyśmy jednak wskazać ośrodka, z którego rozchodził się ten ruch. Bardzo często rozpoczynało się to od jakiejś mieściny w Europie środkowej; potem wielkie zbiorowiska ludzkie przyjmowały za wzór swego przywileju to, co mieścina ta dla siebie wypracowała. Tak np. przywilej drobnego miasta Lorris przyjęty był przez 83 miasta Francji południowo-zachodniej, a przywilej Beaumont stał się wzorem dla 500 miast i osad w Belgji i Francji. Specjalne poselstwa wysyłane były do miast sąsiednich w celu otrzymania odpisów z przywileju i konstytucja miejska była potem układana podług tego wzoru. Bynajmniej jednak nie kopjowano mechanicznie. Każdy przywilej układany był zgodnie z temi ulgami, które miastu udało się otrzymać od swego pana; dzięki temu — jak wyraził się pewien historyk — przywileje miast średniowiecznych przedstawiają tę samą różnorodność co architektura gotycka ich katedr i kościołów. We wszystkich znajdujemy te same myśli przewodnie — katedra była symbolem jedni parafji, gildji i miasta — i tę samą nieskończoną różnorodność szczegółów.

Samorząd to sądownictwo

Punktem głównym było prawo do sądownictwa własnego; a sądownictwo własne znaczy to samo, co samorząd. Gmina miejska jednak bynajmniej nie była „autonomiczną“ częścią państwa — ten wyraz dwuznaczny nie był jeszcze wówczas wynaleziony — była ona samem państwem. Gmina posiadała prawo wojny i pokoju, mogła wchodzić w związki ze wszystkimi swymi sąsiadami. Była niepodległa we wszystkich sprawach; najwyższa władza polityczna znajdowała się w rękach forum demokratycznego — jak to np. miało miejsce w Pskowie, którego wiece przyjmowały i wysyłały ambasadorów, zawierały traktaty pokojowe, wprowadzały na tron lub wypędzały książąt, albo też przez całe dziesiątki lat zupełnie się bez nich obchodziły; zdarzało się także, że władza miejska uzurpowana była przez arystokrację szlachecką lub mieszczańską — jak to miało miejsce w setkach miast włoskich i śródkowo-europejskich.

Zasada jednak pozostawała zawsze ta sama: miasto było państwem i — co być może jest jeszcze bardziej znamienne — gdy władza miejska zastała pochwycona przez arystokrację miejską lub szlachecką, wewnętrzne życie miejskie i jego demokratyzm codzienny bynajmniej nie zniknęły: tylko w bardzo nieznacznym stopniu zależały one od tego, co nazwać możemy polityczną formą państwa.

Tajemnica tej anomalji pozornej wyjaśnia się w ten sposób, że miasto średniowieczne bynajmniej nie było państwem centralistycznem. W ciągu pierwszych wieków swego istnienia miasto ze względu na swą organizację wewnętrzną zgoła nie mogłoby być nazwane państwem — średniowiecze nie znało spółczesnej centralizacji czynności, jak nie znało spółczesej centralizacji terytorjalnej. Każda grupa posiadała swą cząstkę niepodległości. Każde miasto podzielone było zwykle na cztery lub pięć dzielnic, promienisto rozchodzących się od środka, przyczem każda dzielnica zgruba odpowiadała jakiemuś zawodowi lub działowi handlu, który przeważał w niej; jednocześnie jednak zawierała ona mieszkańców różnego zajęcia i różnej pozycji społecznej, — szlachtę, kupców, rzemieślników, a nawet półchłopów niewolnych. Każda dzielnica była zbiorowiskiem niemal niezależnem. W Wenecji każda wyspa była niezależną spólnotą polityczną. Posiadała swój własny handel, własny rynek solny, własne sądownictwo, administrację i forum; i naznaczenie takiego lub innego doży dla całego miasta nie zmieniało w niczem wewnętrznej niezależności każdej jednostki miejskiej. W Kolonji widzimy mieszkańców podzielonych na Gebuntschaften i Heimschaften t. j. na gildje sąsiedzkie, datujące się aż od epoki frankońskiej. Każda taka gildja miała swojego sędziego, 12 ławników, wójta i dowódcę milicji miejskiej. Dzieje dawnego Londynu przed podbojem — jak mówi Green — są dziejami pewnej liczby grup ludzkich, rozrzuconych tu i owdzie wewnątrz murów i rozwijających każda swe własne instytucje, gildje, sądy, własne domy zgromadzeń religijnych i t. p. i tylko powolnie zrastających się w jedno miasto. Jeśli sięgniemy do roczników miast rosyjskich, Nowgorodu i Pskowa, — a obydwa dość są bogate w szczegóły — znajdziemy tam dzielnice (kaniec), składające się z niezależnych ulic, z których każda — zamieszkana głównie przez rzemieślników jednego jakiegoś rzemiosła, lecz także przez kupców i właścicieli ziemi — była gminą oddzielną. Odpowiadała ona spólnie na wypadek przestępstwa, posiadała swe własne sądownictwo i swą własną administrację, sprawowaną przez starostów ulicznych, posiadała własną pieczęć i w razie potrzeby własne forum; miała także własną milicję i wybranych przez siebie kapłanów — słowem własne życie zbiorowe i zbiorowe przedsięwzięcia.

Widzimy więc, że miasto średniowieczne jest związkiem dwojakiego rodzaju: związkiem właścicieli domów, połączonych terytorjalnie — jako związek ulicy, parafji lub dzielnicy — i związkiem jednostek, złączonych przysięgą w gildje odpowiednio do zawodów. Pierwsza z tych form organizacji była wytworem spólnoty wiejskiej, z której wyrosło miasto, gdy druga jest tworem późniejszym, powołanym do życia przez nowe warunki.

Regulacje rynku

Główną troską miasta średniowiecznego było zapewnienie wolności samorządu i pokoju; podstawą zaś całej organizacji miejskiej była praca — jak to wnet zobaczymy, gdy mówić będziemy o gildjach rzemieślników czyli o cechach. „Produkcja“ jednak bynajmniej nie zaprzątała całej uwagi ekonomisty średniowiecznego. Z właściwym sobie zmysłem praktycznym pojmował on, że dla zabezpieczenia produkcji należy również uregulować spożycie, t. j. zapewnić ludności mieszkanie i pożywienie — zarówno ludności biednej jak zamożnej. Wokół tych szkół obracały się interesy miasta. Surowo zakazane było kupowanie produktów pierwszej potrzeby, jak np. węgiel, drzewo i t. p., zanim nie zostały one wystawione na rynku, czyli uniemożliwiano korzystanie z wyjątkowo dogodnych okoliczności kupna. Każda rzecz musiała iść na rynek i być wystawiona na sprzedaż publiczną póty, póki dzwonek nie oznajmił o zakończeniu targu. Dopiero wówczas detalista mógł nabywać to, co pozostało; lecz nie mógł ciągnąć zysku nieograniczonego i musiał zadowolić się „zyskiem uczciwym“. Gdy zboże zostało kupione przez piekarza hurtownika po zakończeniu targów, każdy obywatel mógł zażądać należnej mu części (około pół ćwierci) na swój własny użytek po cenie hurtowej. I odwrotnie — każdy piekarz mógł zażądać tego samego, jeśli obywatel nabył zboże lub mąkę w celu odprzedaży. W pierwszym wypadku zboże winno było być odniesione do młyna miejskiego i tam zostawało zmielone za opłatą stałą, chleb zaś mógł być wypieczony w piecu miejskim (fourbanal). Słowem — jeśli okazał się w mieście brak żywności, cierpieli na tem wszyscy jednakowo w większym lub mniejszym stopniu; poza tymi szczególnymi wypadkami jednak w mieście średniowiecznem nikt nie mógł umrzeć z głodu, jak to niestety zbyt często zdarza się w naszych miastach spółczesnych.

Zaznaczyć należy, że wszystkie te postanowienia odnoszą się do późniejszego okresu życia miast średniowiecznych; we wcześniejszym zaś okresie miasto samo nabywało jadło i przedmioty pierwszej potrzeby dla swoich obywateli. Ogłoszone w ostatnich czasach przez Gross’a dokumenty nie pozostawiają pod tym względem żadnej wątpliwości; widzimy z nich, że całe ładunki jadła kupowane były dla miasta przez urzędników miejskich i dzielone potem pomiędzy detalistów; przyczem nikomu nie wolno było nabywać towarów w porcie póty, póki władze miejskie nie oznajmiły, że nabywać ich nie mają zamiaru. Jak mówi Gross — było to zwyczajem w Anglji, w Irlandji, Walji i Szkocji. Nawet w wieku XVI-ym — potykamy spólne zakupy zboża, czynione przez miasta; opowiada o tem jeden z dokumentów miasta Londynu z roku 1565. Wiadomą jest rzeczą, że w Wenecji cały handel zbożem znajdował się w rękach miasta; dzielnice miejskie otrzymywały zboże od administracji centralnej i obowiązane były dostarczyć każdemu obywatelowi tyle, ile na niego przypadło. Miasto Amiens we Francji kupowało sól i rozdzielało ją pomiędzy obywateli po cenie kosztu. Do dzisiejszego dnia widzimy jeszcze w wielu miastach francuskich t. zw. „hale“, które niegdyś były składarm miejskimi soli i zboża. Podobne zwyczaje panowały w Rosji — w Nowgorodzie i w Pskowie.

Cała ta bardzo ciekawa sprawa zakupów miejskich, czynionych dla wygody obywateli, i sposoby, którymi się posługiwano, jest wciąż jeszcze bardzo niedostatecznie zbadana przez historyków; w dziełach historycznych spotykamy tylko tu i owdzie nieco faktów, w ciekawy sposób rzecz całą oświetlających. Tak np. pomiędzy dokumentami, ogłoszonymi przez Gross‘a, znajdujemy rozporządzenie z roku 1367, ujawniające w jaki sposób ustalano ceny. „Kupcy i marynarze — pisze Gross — musieli pod przysięgą zeznać, jakie były rzeczywiste koszty nabycia towarów i koszty transportu. Wówczas „major“ miasta łącznie z dwoma mężami zaufania określał cenę, po której wolno było sprzedawać“. Ten sam obyczaj przestrzegany był w Thurso dla wszystkich towarów przychodzących morzem lub lądem“. Ten usposób oznaczania ceny tak dobrze odpowiada powszechnym w średniowieczu poglądom na handel, że spotykamy go wszędzie. Cena niemal zawsze oznaczana była przez osobę trzecią; wrazie zaś wymiany pomiędzy miastem i instytucjami zewnętrznemi było we zwyczaju oznaczanie ceny przez mężów zaufania — przez osobę trzecią — a bynajmniej nie przez nabywcę i sprzedawcę. Ten stan rzeczy cofa nas w dzieje handlu pierwotnego, a mianowicie w czasy, kiedy handel głównymi produktami spożycia prowadzony był przez miasto, kupcy zaś byli tylko komisjonerami lub miejskimi pełnomocnikami, sprzedającymi czy nabywającymi w imieniu miasta. Dekret miasta Waterfordu, ogłoszony również przez Grossa, opiewa, że wszelkie rodzaje towarów winny być nabywane przez burmistrza i ławników na rzecz miasta, aby potem mogły być podzielone pomiędzy obywateli. Dekret ten może być zrozumiały jedynie wówczas, gdy przyjmiemy, że zewnętrzny handel miasta prowadzony był przez agentów miejskich. Bezpośrednie dowody takiego stanu rzeczy posiadamy dla Nowgorodu i Pskowa. Niepodległy Nowgorod i niepodległy Psków wysyłały swe karawany kupców w kraje odległe.

Wiemy także, że niemal we wszystkich miastach średniowiecznych, w środkowej i zachodniej Europie cechy rzemieślnicze występowały jako całość przy zakupie surowców, łącznie również — przez samych urzędników — sprzedawały produkty własne. Byłoby dziwne, gdyby tego samego sposobu nie stosowano do handlu zewnętrznego, tembardziej, że, jak wiadomo, aż do wieku XIII-go uważano wszystkich kupców jakiegoś miasta za odpowiedzialnych nazewnątrz solidarnie za wszystkie zobowiązania, zaciągnięte przez któregobądź z nich; więcej — całe miasto odpowiadało za zobowiązanie każdego ze swych kupców. Dopiero w XII i XIII-ym wieku miasta reńskie przez traktaty specjalne zniosły tę odpowiedzialność. Mamy wreszcie ciekawy dokument w Ipswich — ogłoszony również przez Grossa, — mówiący nam, że gildja kupiecka tego miasta złożona była ze wszystkich wolnych obywateli miejskich, którzy zgodzili się płacić składkę gildyjną; przyczem cała gmina miejska roztrząsała spólnie, jak utrzymać gildję kupiecką i zdobyć dla niej przywileje. Widzimy z tego, że gildja kupiecka w Ipswich była raczej zrzeszeniem miejskich urzędników zaufanych, niż zwykłą gildją prywatną.

Słowem — im bardziej poznajemy miasto średniowieczne, tem jaśniej widzimy, że było ono nietylko organizacją dla obrony pewnych wolności politycznych. Była to próba zorganizowana na większą skalę, niż w spólnocie wiejskiej, ścisłego związku pomocy wzajemnej, związku spożywczego i wytwórczego, będącego jednocześnie związkiem życia społecznego wogóle; — a wszystko to bez nakładania na ludzi kajdan państwowych, lecz dając pełną swobodę ujawniania się zdolności twórczej każdej grupy jednostek zarówno w sztuce, rzemiosłach i nauce, jak w handlu i organizacjach politycznych. W jakiej mierze próba ta powiodła się, to zobaczymy w rozdziale następnym, gdzie omówimy organizacje pracy w mieście średniowiecznem i stosunek miasta do otaczającej ludności chłopskiej.

Gildie kupieckie

Miasta średniowieczne nie były zorganizowane podług jakiegoś planu z góry obmyślanego i zgodnie z wolą prawodawcy zewnętrznego. Każde z nich w pełnem znaczeniu tego wyrazu, było wynikiem rozwoju naturalnego — wynikiem zawsze zmiennej walki pomiędzy różnemi siłami, układającemi się tak lub inaczej zależnie od ustosunkowania wzajemnego, od możliwości starć i od spółdziałania środowiska. Dzięki temu, nie mamy dwóch miast, posiadających identyczną organizację wewnętrzną. Każde z nich, wzięte oddzielnie, zmienia się ze stulecia na stulecie. Jeśli jednak spojrzymy zgóry na wszystkie miasta europejskie, nikną różnice narodowe i jesteśmy zdumieni panującą pomiędzy niemi jednostajnością — pomimo tego, że każde z nich rozwijało się niezależnie od innych i w warunkach odmiennych. Małe miasteczko w północnej Szkocji, zamieszkane przez prostodusznych rolników i rybaków; bogate miasto flandryjskie ze swym handlem światowym, zbytkiem i upodobaniem w życiu ożywionem i pełnem rozrywek; miasto włoskie, wzbogacone na stosunkach ze Wschodem i hodujące w swych murach wydelikacony zmysł artystyczny i cywilizację; a obok nich mieścina rosyjska, zaludniona głównie przez rolników i zgubiona gdzieś pośród bagien — cóż mogą mieć spólnego? A przecie wszędzie spotykamy tę samą przewodnią ideę organizacyjną i duch, ożywiający wszystkie te miasta, nadaje im wybitne podobieństwo rodzinne. Wszędzie widzimy te same związki małych gmin i gildji, te same przedmieścia rozłożone wokół miasta macierzystego, ten sam wiec ludowy i te same znamiona niepodległości. Defensor miasta pod rozmaitemi imionami i pod różną odzieżą jest przedstawicielem tej samej władzy i tych samych interesów. Dostarczanie jadła, organizacja pracy i handlu — wszystko to odbywa się w sposób bardzo podobny; walki wewnętrzne i zewnętrzne staczane są pod parciem tych samych ambicji; więcej — formuły używane w walkach, w rocznikach, w dekretach i ustawach są identyczne; podobnie — pomniki architektoniczne, bądź gotyckie, bądź romańskie czy bizantyjskie, wyrażają te sanie dążenia i te same ideały — są one pomyślane i wznoszone w taki sam sposób. Różnice są zależne od czasu. Jedność myśli przewodniej i tożsamość pochodzenia zapanowują tu nad różnicami klimatu, położenia geograficznego, zamożności, języka i religji. Dzięki temu właśnie, możemy mówić o mieście średniowiecznem, jako o wyraźnie określonym okresie cywilizacyjnym i, jakkolwiek pożądane byłoby wykazywanie i odnajdywanie różnic indywidualnych, możemy zwrócić uwagę na główne linje rozwojowe, spólne wszystkim miastom.   Nie ulega wątpliwości, że opieka, którą otaczano plac targowy, była czemś bardzo ważnem już w czasach barbarzyńskich; odegrała ona poważną — jakkolwiek nie jedyną — rolę w sprawie wyzwalania się miasta średniowiecznego. Barbarzyńcy pierwotni nie znali handlu zewnątrz spólnoty wiejskiej; handlowali oni wyłącznie z cudzoziemcami, na miejscach ściśle określonych i w dni określone. Aby zaś cudzoziemiec mógł przyjść na miejsce wymiany, nie narażając się na to, że będzie zabity z powodu walki, toczącej się pomiędzy jego rodem i którymś z rodów gminy, plac targowy znajdował się zawsze pod szczególną opieką wszystkich rodów. Był on nietykalny, podobnie jak świątynia, pod której patronatem targ się odbywał. U Kabylów plac targowy jest zawsze anaja, na równi ze ścieżką, po której chodzą kobiety, noszące wodę ze źródła — nie wolno tamtędy przechodzić z bronią nawet podczas wojen międzyplemiennych. W czasach średniowiecznych plac targowy korzystał z tych samych przywilejów, żadnej zemsty nie wolno było dokonywać na placu targowym, ani w pewnym promieniu od niego; w razie zaś powstania kłótni w tłumie kupujących i sprzedających, spór musiał być przedłożony do rozpatrzenia tym, którzy uważani byli za opiekunów targowiska — a więc przed trybunał gminny, bądź przed biskupa, barona, czy sędziego królewskiego. Cudzoziemiec, przychodzący w celach handlowych, uważany był za gościa. Nawet baron, nie mający żadnych skrupułów, gdy chodziło o ograbienie kupca na gościńcu, umiał uszanować „Weichbild“, t. j. słup stojący na placu targowym i dźwigający bądź herb królewski, bądź miecz, bądź też wyobrażenie świętego miejscowego czy też poprostu krzyż — a to zależnie od tego, czy targowisko znajdowało się pod opieką króla, barona, kościoła miejscowego, czy wreszcie zgromadzenia ludowego — wiecu.   Nie trudno zrozumieć, w jaki sposób własne sądownictwo miejskie rozwinęło się ze specjalnego sądownictwa na placu targowym — gdy to ostatnie prawo, dobrowolnie lub nie, przyznano samemu miastu. To pochodzenie swobód miejskich — a możemy je ujawnić w niejednym wypadku — nieuniknienie położyło znamię szczególne na późniejszym ich rozwoju. Zapewniło ono przewagę handlowi w gminie miejskiej. Obywatele, posiadający dom w mieście i będący jednocześnie spółwłaścicielami gruntów miejskich, tworzyli często gildję kupiecką, dzierżącą w swych rękach handel miejski; i jakkolwiek pierwotnie każdy mieszkaniec miasta, bogaty lub biedny, mógł być członkiem gildji kupieckiej i sam handel był, jak się zdaje, prowadzony na rzecz całego miasta przez jego agentów, gildja kupiecka stała się powoli pewnego rodzaju ciałem uprzywilejowanem. Poczęła ona zazdrośnie zamykać się przed przybyszami, tłumnie napływającymi do miast wolnych, i korzyści ciągnione z handlu usiłowała zachować dla nielicznej garstki „rodzin“, które miały obywatelstwo miejskie w czasie uniezależnienia się miasta. Jasne jest, że prowadziło to wprost do oligarchji kupieckiej. Atoli już w X-ym, a jeszcze bardziej w XI i XII-ym stuleciu, organizują się również główne rzemiosła i tworzą gildję dość potężne na to, aby przeciwstawić się oligarchicznym dążnościom kupców.  

Gildie rzemieślnicze

Gildja rzemieślnicza, cech, zajmowała się wówczas sprzedażą wytworów swych członków i nabywała dla nich materjały surowe; członkowie jej byli jednocześnie kupcami i rękodzielnikami. Dzięki temu wpływ dawnych cechów rzemieślniczych od samego początku miasta wolnego zapewnił pracy ręcznej tę pozycję wysoką, którą i później zajmowała w mieście. Rzeczywiście — w mieście średniowiecznem praca ręczna bynajmniej nie posiadała piętna czegoś niższego; przeciwnie — była ona otoczona szacunkiem nie mniejszym, niż w dawnej spólnocie wiejskiej. Praca ręczna przy jakimś „misterjum“ uważana była za spełnienie obowiązku pobożnego wobec spółobywateli: było to wykonywanie funkcji społecznej równie czcigodnej jak każda inna. Wytwórczość i wymiana przeniknięta była ideą sprawiedliwości zarówno w stosunku do wytwórcy jak do spożywcy — co wydałoby się dzisiaj rzeczą tak dziwaczną. Praca rymarza, kotlarza lub szewca musi być piękna i sprawiedliwa — pisano w owych czasach. Drzewo, skóra, lub nici, używane przez rzemieślnika, winny być „prawe“; chleb winien być wypiekany „podług sprawiedliwości“ — i t. d., i t. d. Wyrażenia tego rodzaju, przeniesione w nasze czasy, wydałyby się czemś przesadzonem i nienaturalnem; nie miały jednak w sobie nic nienaturalnego wówczas, ponieważ rzemieślnik średniowieczny bynajmniej nie wytwarzał dla jakiegoś nieznanego nabywcy, ani też na rynek nieznany. Wytwarzał on przedewszystkiem dla swojej własnej gildji; dla bractwa ludzi znających się nawzajem, świadomych techniki rzemiosła i mogących łacno określić cenę każdego wytworu, a także ocenić zręczność rozwiniętą przy wyrabianiu go i ilość pracy włożonej. Wyprodukowane dobra wystawiane były na sprzedaż w gminie nie przez oddzielnego wytwórcę, lecz przez gildję czyli cech; jeśli zaś szły na sprzedaż zewnętrzną, sprzedawane były przez całą gminę miejską, która brała na siebie odpowiedzialność za ich jakość. Przy tego rodzaju organizacji, żaden cech nie mógł usiłować dawać wyrobów jakości niższej, i braki techniczne lub zafałszowania musiały być tępione przez całą gminę, ponieważ — jak wyrażano się w owych czasach — „zburzyłyby zaufanie powszechne“. Wytwarzanie było więc jednym z obowiązków społecznych, znajdowało się pod nadzorem całej amitas i praca ręczna nie mogła spaść do tego upośledzonego miejsca, które zajmuje dzisiaj.  

Praca

Różnica pomiędzy majstrem i uczniem, lub pomiędzy majstrem i czeladnikiem istniała w miastach średniowiecznych już od samego początku; pierwotnie jednak była to tylko różnica wieku lub wyćwiczenia w rzemiośle, a bynajmniej nie różnica zamożności i wpływów. Po siedmiu latach nauki i po wykazaniu swego przygotowania (przez „majstersztyk“), uczeń sam stawał się majstrem. Dopiero znacznie później w wieku XVI-ym, kiedy władza królewska zniszczyła miasta i organizację cechową, stało się możliwem zostanie majstrem przez proste odziedziczenie majsterstwa lub dzięki posiadanemu majątkowi. Był to jednak również czas ogólnego upadku średniowiecznych sztuk i rzemiosł.   W mieście średniowiecznem, w pierwszym kwitnącym jego okresie, niewiele było miejsca na pracę najemną, a jeszcze mniej dla najemników indywidualnych. Praca płatnerza, tkacza, kowala, piekarza i t. d. wykonywana była dla cechu i dla miasta; jeśli zaś członkowie cechu najmowani byli do wznoszenia budowli, pracowali w związkach czasowych (jak to dotychczas odbywa się w rosyjskich artelach) i praca ich opłacana była en bloc. Dopiero znacznie później poczęła płaca napływać do rąk samego majstra; lecz nawet wówczas płaca robotnika opłacana była lepiej, niż dzisiaj w Anglji, i znacznie lepiej niż na kontynencie Europy. Obszernie pisze o tem Thorold Rogers, a także Falke i Schönberg. Nawet w wieku XV-ym murarz lub cieśla, czy też czeladnik kowalski, pobierał w Amiens 4 soldy dziennie, co odpowiada 48 funtom chleba, lub ósmej części byczka. W Saksonji zarobek czeladnika budowlanego był tak wysoki, że — jak powiada Falke — mógł on za swój 6-dniowy zarobek kupić 3 owce i parę obuwia. Ofiary składane przez czeladników, pracujących przy wznoszeniu katedr, również świadczą o względnym dobrobycie — pomijając już wspaniałe ofiary całych cechów, lub gildji i pomijając olbrzymie wydatki na uroczystości i procesje. Rzeczywiście — im bardziej poznajemy miasto średniowieczne, tem bardziej przekonywujemy się, że w żadnym okresie dziejowym praca nie cieszyła się tak pomyślnymi warunkami i takim szacunkiem, jak wtedy, gdy miasta znajdowały się u szczytu rozwoju.   Więcej powiem — urzeczywistnione były wówczas nietylko liczne marzenia radykałów spółczesnych, lecz niejedno z tego, co dzisiaj wydaje nam się utopją, było rzeczą powszednią. Wyśmiewają nas, gdy domagamy się, aby praca była przyjemna, a oto w dekrecie z Kuttenbergu czytamy, że „każdy musi znajdować przyjemność w swej pracy i że nikomu nie wolno przywłaszczać sobie pracy innych, jeśli sam nie pracuje, ponieważ prawo musi być tarczą obronną dla pracy“. Niemało mówi się dzisiaj o 8-godzinnym dniu roboczym, warto jednak byłoby przypomnieć dekret Ferdynanda I, odnoszący się do kopalni królewskiej i określający dzień górnika na 8 godzin „jak to zdawna było we zwyczaju“. Praca w sobotę po południu również była zakazana. Jansen powiada, że dłuższy dzień niż 8 godzin spotykany był bardzo rzadka, często natomiast spotykamy dzień krótszy. W Anglji, jak pisze Rogers, w wieku XV-ym pracowali robotnicy tylko 48 godzin na tydzień. Półświęto w sobotę, które uważane jest dzisiaj za zdobycz spółczesną, było w rzeczywistości starym zwyczajem średniowiecznym; był to czas kąpieli dla większej części gminy miejskiej, gdy jednocześnie środa po południu przeznaczona była na kąpiel dla czeladników. Nie istniały wprawdzie posiłki szkolne dla dzieci — prawdopodobnie z tego powodu, że nie było dzieci głodnych idących do szkoły — rozdawano jednak dzieciom rodziców niezamożnych pieniądze na kąpiel. Co się tyczy kongresów pracy, odbywały się one regularnie w średniowieczu. W niektórych częściach Niemiec rzemieślnicy tego samego rzemiosła, należący do rozmaitych gmin miejskich, co roku zbierali się razem w celu spólnego omówienia spraw swego rzemiosła, określenia lat trwania nauki, lat wędrówek, płac i t. p. W roku 1572 miasta hanzeatyckie uznały formalnie prawo rzemiosł do odbywania kongresów perjodycznych i do uchwalania na nich rezolucji dowolnych, byleby tylko nie sprzeciwiały się te rezolucje ustawom miejskim, odnoszącym się do jakości produktów. Tego rodzaju kongresy pracy, posiadające częściowo charakter międzynarodowy — jak sama Hanza — zwoływane były przez piekarzy, giserów, kowali, rymarzy, płatneży i t. d.  

Kontrola cechowa

Organizacja cechowa wymagała zresztą zawsze ścisłej kontroli członków przez gildję i w tym celu wyznaczeni byli specjalni urzędnicy przysięgli. Znamienne jest jednak, że póki miasta cieszyły się pełną swobodą, nie było żadnych skarg na tych dozorców; i przeciwnie — gdy państwo jęło wkraczać do miasta, gdy jęło konfiskować własność cechów i burzyć ich niezależność, wprowadzając urządzenia biurokratyczne, skargi stały się wprost nieprzeliczone. Z drugiej strony olbrzymi postęp — urzeczywistniony we wszystkich dziedzinach życia za panowania średniowiecznego systemu gildyjnego, jest najlepszym dowodem, że system ten bynajmniej nie był przeszkodą dla inicjatywy indywidualnej. Nie należy zapominać, że średniowieczny system gildyjny bynajmniej nie polegał na oddaniu parafji, „ulicy“ lub dzielnicy pod kontrolę urzędników państwowych: podstawą jego był związek ludzi należących do jakiegoś działu pracy — do związku należeli zaprzysiężeni dostawcy produktów surowych, przedawcy tego, co cech wytworzył, i wreszcie majstrowie, czeladnicy i uczniowie. Instancją najwyższą we wszystkich sprawach wewnętrznych było zgromadzenie cechowe: jeśli zaś chodziło o interesy innych cechów, rozstrzygała gildja gildji, t. j. miasto. Było tam jednak jeszcze coś więcej. — Cech posiadał swe własne sądownictwo, własną siłę zbrojną, własne zgromadzenia ogólne, własne tradycje walk o niepodległość; własne stosunki z innymi cechami w innych miastach: słowem — posiadał on pełne życie organiczne, co mogło być tylko następstwem całkowitości funkcji życiowych. Gdy miasto musiało występować zbrojnie, cechy wychodziły do walki grupami oddzielnemi z własną bronią i pod dowództwem własnych naczelników. Cech średniowieczny był jednostką społeczną nie mniej niezależną, niż kanton szwajcarski w szwajcarskim związku przed laty pięćdziesięciu. To też zasadniczy błąd popełniają ci, którzy porównują cech do spółczesnego związku zawodowego, całkowicie pozbawionego znamion niepodległości państwowej i ograniczonego w swej działalności do spełniania kilku funkcji zgoła podrzędnych. Jest to tak, jakby ktoś porównywał Florencję lub Brügge do jakiejś gminy francuskiej, wegetującej pod kodeksem Napoleona, lub do miasteczka rosyjskiego, postawionego pod działaniem prawa Katarzyny II. I w jednym i w drugim wypadku jest burmistrz, a w miastach rosyjskich nawet organizacja cechowa, lecz różnica jest tak wielka, jak pomiędzy dożą weneckim i burmistrzem spółczesmym, nisko kłaniającym się każdemu poważniejszemu urzędnikowi państwowemu.  

Konflikty

Cechy i gildje średniowieczne posiadały dość sił, aby utrzymać swą niepodległość i później w wieku czternastym, kiedy wskutek działania wielu czynników, o których wnet mówić będziemy, życie miast średniowiecznych uległo zmianom głębokim, młode cechy okazały się dość silne na to, aby zdobyć sobie należny udział w zawiadywaniu sprawami miejskiemi. Masy zorganizowane w cechach „mniejszych“ ruszyły na zdobycie władzy z rąk wyrastającej oligarchji i po większej części wyszły z walki zwycięsko, rozpoczynając nowy okres pomyślności miejskiej. Nie obeszło się jednak bez porażek i w niektórych miastach powstania robotników zatopione były we krwi, jak to np. miało miejsce w Paryżu w roku 1306 i w Kolonji w 1371. W tych wypadkach wolności miejskie szybko upadały i miasto dostawało się pod rządy władzy centralnej. Większość miast jednak zachowała dość sił, aby wyjść z próby ze świeżym zapasem energji życiowej. Nagrodą zwycięzców był nowy okres młodości. Popłynęły nowe prądy życiowe i znalazły swój wyraz we wspaniałych pomnikach architektonicznych, w nowej fali dobrobytu, w postępie odkryć i wynalazków i w ruchu umysłowym, wiodącym ku Odrodzeniu i Reformacji.   Życie miasta średniowiecznego było szeregiem ciężkich walk, mających na celu zdobycie i utrzymanie wolności. — W ciągu tych walk wyrosła silna i wytrwała rasa mieszczan, a miłość i cześć dla miasta ojczystego zrodziła się w tych walkach i wielkie rzeczy, dokonane przez miasta średniowieczne, były płodem bezpośrednim tej miłości twórczej. Nie należy jednak zapominać, że miasta średniowieczne w celu zdobycia wolności prowadziły wałki ciężkie, po których pozostały ślady głębokie nietylko nazewnątrz, lecz również w ich życiu wewnętrznem. Tylko nielicznym miastom, znajdującym się w warunkach szczególnie pomyślnych, udało się zdobyć i utrzymać wolność za jednym zamachem; w większości wypadków wolność tracona była znowu i niejednokrotnie miasta prowadziły walkę bez przerwy w ciągu pięćdziesięciu lub stu lat, niekiedy nawet dłużej, zanim wywalczyły sobie uznanie swych wolności — poczem trzeba było jeszcze stu lat, zanim wolność ta stanęła na mocnej podstawie. Widzimy z tego, że przywileje miejskie wieku XII-go były tylko jednym z kamieni, leżących w fundamentach tej wolności. — W rzeczywistości miasto średniowieczne było oazą obronną w pośród kraju, pogrążonego w poddaństwie feodalnem i musiało zbrojnie wywalczać sobie miejsce. — Dzięki przyczynom, o których pokrótce wspomnieliśmy w rozdziale poprzednim, każda gmina miejska dostała się później pod jarzmo jakiegoś świeckiego lub kościelnego władcy. — Dom tego władcy stał się zamkiem obronnym, a jego drużyna bojowa — bandą awanturników, zawsze gotowych do grabienia chłopów. — W dodatku do trzech dni, przez które chłopi obowiązani byli pracować na pana, musieli oni ponosić jeszcze bardzo liczne ciężary w zamian za prawo siania, żęcia zboża, za prawo być wesołym lub smutnym, za prawo ożenienia się lub zmarcia. — Co najgorsze zaś — gospodarstwa ich plądrowane były nieustannie przez ludzi jakiegoś pana sąsiedniego, który uważał, że, grabiąc chłopów swego sąsiada, niszcząc ich zboża lub bydło, wykonywa zemstę nad ich właścicielem. — Każda łąka, każde pole, każda rzeczka i droga dookoła miasta i każdy człowiek na ziemiach okolicznych należał do jakiegoś pana.   Nienawiść mieszczan do baronów feodalnych znalazła swój wyraz w charakterystycznym brzmieniu przywilejów, do których podpisania panowie byli zmuszani. — Henryk V zmuszony był w r. 1111 do podpisania dla miasta przywileju, w którym uwalnia mieszczan od „okropnego i ohydnego prawa martwej ręki, doprowadzającego miasto do nędzy ostatecznej“. — Coutume miasta Bayonne, pisane w r. 1273, zawiera ustępy jak naprz.: lud jest starszy aniżeli panowie. — Lud znacznie liczniejszy aniżeli ktokolwiekbądż inny i pragnący pokoju stworzył panów w celu ujarzmienia i złamania możnych“. — Wyrażeń takich spotykamy więcej. — Niemniej charakterystyczny jest przywilej, podany do podpisu królowi Robertowi. — Król mówi w nim: „Nie będę grabił bydła, ani innych zwierząt. Nie będę chwytał kupców, nie będę im odbierał pieniędzy, ani nakładał haraczu. — Od Zwiastowania aż do Wszystkich Świętych nie chwycę na łąkach ani konia, ani klaczy, ani źrebięcia. — Nie będę palił młynów, ani grabił mąki... nie będę otaczał opieką złodziei“ i t. d. i t. d. Przywilej dany miastu Besançon przez arcybiskupa Hugues‘a, który zmuszany jest do wyliczenia wszystkich krzywd, jakie wyrządził miastu, jest niemniej charakterystyczny. — Przykładów takich mażnaby przytoczyć znacznie więcej.   W takiem środowisku wolność nie mogła być utrzymana i miasta zmuszone były przenieść wojnę nazewnątrz murów. — Mieszczanie wysyłali emisarjuszy w celu podniecania do bunty chłopów; wsie przyjmowane były do związków miejskich i wypowiadały szlachcie wojnę bezpośrednią.

We Włoszech, gdzie cały kraj był bardzo gęsto usiany zamkami feodalnymi, wojna ta przybrała rozmiary bohaterskie i była prowadzona z wielką zawziętością ze stron obydwóch. — Florencja w ciągu 77 lat prowadziła wojnę krwawą w celu wyzwolenia od szlachty swego contado. — Atoli po osiągnięciu zwycięstwa w roku 1181, trzeba było wszystko zaczynać na nowo. Szlachta stworzyła wielki związek i przeciwstawiła go związkowi miast, otrzymywała przytem pomoc bądź od cesarza, bądź od papieża. — Dzięki temu wojna zaciągnęła się jeszcze na 130 lat. — To samo zaszło w Rzymie, w Lombardji — w całym kraju włoskim.   W wojnach tych mieszczanie ujawnili olbrzymią odwagę, wytrwałość i dokazali cudów waleczności. — Pomimo to jednak łuki i topory rzemieślników i artystów nie zawsze mogły skutecznie przeciwstawić się rycerzom opancerzonym, a niejeden zamek pański musiał znosić oblężenie pomysłowych maszyn wojennych, wynajdywanych przez mieszczan. — Niektóre miasta, jak naprz. Florencja, Bolonja i miasta francuskie, a także niektóre niemieckie i czeskie, z powodzeniem wyzwoliły wsie okoliczne; te wysiłki miejskie zostały wynagrodzone przez długi okres pomyślności i pokoju. — Atoli nawet w tych miastach, a jeszcze bardziej w miastach słabszych i mniej ruchliwych kupcy i rzemieślnicy, wyczerpani walką i nierozumiejąc własnego interesu, wchodzili w układy z panami o głowy chłopskie. — Zmuszali oni pana do zaprzysiężenia sojuszu z miastem; zamek pański, położony poza miastem, został zburzony i pan musiał się zgodzić na przeniesienie się do miasta; budował sobie dom w mieście i sam stawał się spółobywatelem miejskim; wzamian jednak zachowywał większość swych praw nad chłopami, którzy tylko częściowo zwalniani byli od ciężarów. — Mieszczanin nie rozumiał jeszcze, że chłopu winny być zapewnione te same prawa obywatelskie, chłopu, który był przecież żywicielem miasta; dzięki temu wytworzyła się głęboka przepaść pomiędzy miastem i wsią. — W niektórych wypadkach chłopi poprostu zmienili właściciela, ponieważ miasta odkupiły od panów ich prawa w stosunku do chłopów. Poddaństwo chłopów zostało utrzymane i dopiero znacznie później w końcu XIII-go wieku, powstanie rzemieślników zamierzyło położyć kres niewoli osobistej; jednocześnie jednak pozbawiono chłopów ziemi. Zbyteczne byłoby dodawać, jak opłakane wyniki miała tego rodzaju polityka dla samych miast; wsie okoliczne stały się wrogami miast.   Walka z zamkami pańskimi miała jeszcze inne złe następstwa. Wciągała ona miasta w długi szereg wojen wzajemnych, dzięki którym powstała teorja, bardzo rozpowszechniona aż do czasów ostatnich, jakoby miasta postradały niepodległość dzięki zawiściom wzajemnym i waśniom braterskim. Historycy imperjalistyczni szczególnie podtrzymywali te teorje, coraz bardziej jednak podważaną przez badania spółczesne. Niewątpliwe wprawdzie jest, że miasta włoskie walczyły między sobą ze ślepą zawziętością, nigdzie jednak poza Włochami walki między miastami nie przybrały tych samych rozmiarów. A nawet w samych Włoszech wojny miejskie, szczególnie z okresów dawniejszych, miały swe przyczyny specjalne. Były one (jak to już udowodnili Sismondi i Ferrari) prostym dalszym ciągiem wojny z zamkami: zasada miejska swobodnego łączenia się w związki nieuniknienie wejść musiała w starcie ostre z feudalizmem, imperializmem i papiestwem. Wiele miast, które tylko częściowo zrzuciły jarzmo biskupa, barona lub cesarza, były poporostu wciągane przez szlachtę, cesarza lub kościół do walki przeciwko miastom wolnym; politykę tę uprawiano specjalnie w celu rzucenia niezgody pomiędzy miasta. Te okoliczności szczególne (powtarzające się w pewnej mierze również w Niemczech) tłomaczą nam, dlaczego miasta włoskie szukały częściowo pomocy u cesarza przeciwko papieżowi, częściowo zaś opierały się na Kościele, aby przeciwstawić się cesarzowi; doprowadziło to do znanego podziału na Gibelinów i Gwelfów, a podział ten nietylko różnił jedno miasto od drugiego, lecz również jedne warstwy od drugich w tym samym mieście.  

Ligi miejskie

Olbrzymi postęp gospodarczy, osiągnięty wówczas przez większość miast włoskich, właśnie w najgorętszej chwili tej walki, jak również łatwość zawierania związków pomiędzy małemi miastami, doskonale charakteryzuje te walki i tem skuteczniej obala teorję, wyżej zaznaczoną. Już w latach 1130 — 1150 powstały potężne ligi miejskie, a (nieco później, kiedy Fryderyk Barbarossa napadł na Włochy i podtrzymywany przez szlachtę i część miast zacofanych, szedł na Medjolan, olbrzymia fala entuzjazmu ludowego została podniesiona po miastach przez kaznodziei ludowych. Cremona, Piazenza, Brescia, Tortona i t. d. szły na pomoc; sztandary gildji z Verony, Padwy, Vicenzy i Trevizy powiewały jedne obok drugich w obozie miast, zwróconych przeciwko wojskom szlachty i cesarza. W rok później powstała liga lombardzka, a po upływie lat 60-ciu widzieliśmy ją wzmocnioną przez przyłączenie się wielu innych miast i podniesioną do organizacji potężnej, sięgającej jednem skrzydłem do Genui, a drugiem do Wenecji. W Toskanji i Florencji panowała inna liga potężna, do której należały Lucca, Bolonja, Pistoja i t. d.; liga ta przyczyniła się bardzo poważnie do złamania potęgi szlachty we Włoszech Środkowych. Jednocześnie powstawały nieustannie ligi mniejsze. Niewątpliwie jest wobec tego, że jakkolwiek istniały drobne zawiści i niezgody powstawały dość łacno, nie stanowiły one przeszkody do łączenia się miast między sobą wówczas, gdy chodziło o spólną obronę wolności. Dopiero później, kiedy miasta oddzielne stały się małemi państwami, doszło do wojny pomiędzy niemi, jak to bywa zawsze, gdy państwa walczą pomiędzy sobą o pierwszeństwo lub o kolonje.   Podobne ligi powstawały również w Niemczech dla celów podobnych. Gdy za panowania następców Konrada cały kraj pogrążony był w niedoli z powodu nieustannych walk pomiędzy szlachtą, miasta westfalskie stworzyły związek zwrócony przeciwko rycerzom; jednym z punktów zasadniczych tego związku było zobowiązanie niepożyczania pieniędzy rycerzowi który będzie się zajmował przechowywaniem rzeczy ukradzionych. Podczas gdy „rycerze i szlachta żyli z grabieży i mordów“ — jak skarży się Wormser Zorn — miasta Reńskie (Mainz, Kolonja, Speier, Strasburg i Bazylea) połączyły się w związek, liczący wkrótce 60 miast, i mający na celu utrzymanie pokoju i poskromienie rozbójników. Później liga miast szwabskich podzielona na trzy „okręgi pokojowe“ (Augsburg, Konstancja i Ulm) zmierzała ku tym samym celom. Nawet po złamaniu takich lig okazywało się, kto był rzeczywistym obrońcą pokoju: ujawniło się, że broniły go miasta, gdy królowie, cesarze i Kościół rozsiewały wojny. Miasta same były bezbronne wobec rycerzy grabiących, nic też dziwnego, że od nich właśnie wychodziła myśl pokoju i związku. To też prawdziwa jedność narodowa powstawała w miastach, miasta ją budowały, a nie cesarze.   Związki podobne i dla celów podobnych powstawały również pomiędzy wioskami — i dzisiaj, kiedy uwaga historyków na ten przedmiot została zwrócona przez Luchaire’a, możemy spodziewać się, że wkrótce znacznie rozjaśni się ta sprawa. Wsie łączyły się w małe związki w obrębie contado florenckiego, a również na ziemiach podległych miastom rosyjskim, takim jak Nowgorod i Psków. Co się tyczy Francji, istnieją dowody niewątpliwie związku 17-stu wsi w Laonnais; związek ten istniał bez mała sto lat (aż do roku 1256) i walczył o swą niepodległość. Trzy podobne republiki chłopskie, które wkrótce oparły się na ustawach podobnych do ustaw z Laon i Soissons, istniały w sąsiedztwie Laon i pomagały sobie nawzajem w walkach o wolność. Luchaire jest zdania, że wiele z tych związków powstało we Francji w w. XII i XIII-ym, lecz że odnośne dokumenty uległy zniszczeniu. Wsie zwykle nie były otoczone murami, to też bez trudu mogły być rozbite przez rycerzy i szlachtę; atoli w pewnych okolicznościach pomyślnych, gdy znalazły obronę bądź w związku miast, bądź dzięki położeniu między górami, tego rodzaju republiki chłopskie zdobywały trwałą niepodległość i stały się federacją szwajcarską.   Związki miast, zmierzające ku celom pokojowym, należały do zjawisk najpowszedniejszych. Wzajemne stosunki pomiędzy miastami, rozpoczęte w okresie walk o wolność, nie przerwały się później. Niekiedy, gdy scabini jakiegoś miasta włoskiego nie mogli znaleźć wyroku w sprawie zawiłej, posyłali po wyrok do miasta innego. Wiemy dobrze, że miasta włoskie Forli i Ravenna nadały nawzajem obywatelstwo swoim obywatelom i zapewniły im wszystkie prawa miejskie. Do rzeczy zwykłej w owych czasach należało poddawanie zatargów pomiędzy dwoma miastami lub też zatargu wewnątrz-miejskiego do rozstrzygnięcia jakiemuś innemu miastu, występującemu w roli arbitra. Do rzeczy najzwyklejszych również należały układy handlowe pomiędzy miastami. Powstawały związki regulujące pojemność beczek, używanych w handlu winem, „związki śledziowe“ i t. p., będące poprzednikami takich wielkich organizacji handlowych, jak Hanza flamandzka, a potem wielka Hanza niemiecka. Dzieje tych wielkich organizacji mogą być najlepszym dowodem ducha, przenikającego owe czasy. Czyż trzeba dodawać, że dzięki związkom hanzeatyckim miasta średniowieczne bardziej przyczyniły się do rozwoju stosunków międzynarodowych, do rozwoju żeglugi morskiej i odkryć geograficznych, niż wszystkie państwa pierwszych 17-tu wieków naszej ery.   Słowem — związki pomiędzy małemi jednostkami terytorjalnemi, jak również związki pomiędzy oddzielnymi ludźmi, zmierzającymi ku tym samym celom, a także związki miast i grup miast wypełniały całe życie owego okresu. Cały okres od wieku XI do XV-go może być rozpatrywany jako olbrzymi wysiłek organizacji pomocy wzajemnej na zasadzie związków i zrzeszeń, jako wysiłek rozciągający się na całe życie ludzkie i obejmujący wszystkie stopnie możliwe. Próba ta dała wyniki wprost wspaniałe. Połączyła ona ludzi poprzednio rozdzielonych, zapewniła im wolność i udziesięciokrotniła ich siły. W czasach, kiedy partykularyzm nieustannie podniecany był przez czynniki tak liczne i kiedy powody do waśni i zawiści spotykało się wprost na każdym kroku, miło jest widzieć, jak miasta rozrzucone na olbrzymich przestrzeniach kontynentu mają tak dużo spólnego pomiędzy sobą, jak zawsze gotowe są do łączenia się dla celów spólnych. Ostatecznie upadły one wobec wrogów przemożnych. Nie zrozumiawszy należycie zasady pomocy wzajemnej, popełniły szereg błędów fatalnych. Główną jednak przyczyną ich upadku bynajmniej nie była zawiść i walki wzajemne i błąd ich zgoła nie polegał na tem, że brakło im ducha jednoczenia się pomiędzy sobą.   Rezultaty tego wielkiego ruchu, z którego narodziły się i powstawały miasta włoskie, były wprost olbrzymie. Na początku wieku XI-go miasta europejskie były gromadkami nędznych chat, ozdobionemi niekształtnymi kościołami, których budowniczowie z trudem umieli związać sklepienie. Sztuki i rzemiosła, ograniczające się do tkactwa i kowalstwa, były w kolebce; książki znaleźć można było zaledwie w nielicznych klasztorach. W 350 lat później oblicze Europy zmieniło się zupełnie. Wszędzie widniały miasta bogate, otoczone wysokimi i grubymi murami, na których stały baszty i przez które prowadziły bramy, będące każda dziełem sztuki. Katedry pomyślane w wielkim stylu i ozdobione bogato, wynosiły swe dzwonnice ku niebu, rozwijając nieporównaną czystość form i taką śmiałość wyobraźni, że próżno usiłujemy prześcignąć ją do dnia dzisiejszego. Sztuki i rzemiosła dosięgły takiej doskonałości, że w wielu kierunkach nic lepszego nie osiągnęliśmy do dnia dzisiejszego, a pomysłowość robotnika i wykończenie dzieła znakomicie przewyższały wówczas to, co dzisiaj daje nam szybkość fabrykacji. Okręty miast wolnych przerzynały we wszystkich kierunkach morze Północne i Śródziemne; jeszcze wysiłek niewielki i byłyby przepłynęły ocean. Na olbrzymich przestrzeniach kraju dobrobyt zajął miejsce nędzy; nauka rozwinęła się i rozpowszechniła. Zostały wyrobione metody naukowe; położono podstawy filozofji przyrody i utorowano drogę dla tych wszystkich wynalazków mechanicznych, z których tak dumne są nasze czasy. Takie są zmiany cudowne dokonane w Europie w ciągu niespełna 400 lat. I straty, poniesione przez Europę z powodu upadku miast wolnych, ocenione mogą być dopiero wówczas, gdy porównamy wiek XVII-y z XIV i XIII-ym. Zniknął dobrobyt, tak znamienny wówczas dla Szkocji, Niemiec i równin włoskich: drogi stały się nie do przebycia, miasta wyludniły się, praca spadła do poziomu niewolnictwa, sztuka zamarła, nawet handel chylił się do upadku.

Dowody wielkości

  Gdyby miasta średniowieczne nie pozostawiły nam żadnych dokumentów, świadczących o ich wspaniałości, gdyby nie pozostało po nich nic oprócz dzieł architektonicznych, które podziwiamy dzisiaj poprzez całą Europę — od Szkocji do Włoch i od Gerony w Hiszpanji do Wrocławia na ziemiach Słowiańskich — jeszcze musielibyśmy dojść do wniosku, że okres miast wolnych był najpłodniejszym w następstwa okresem dziejowym całej ery chrześcijańskiej aż do końca wieku XVIII-go. Spojrzyjmy np. na malowidło średniowieczne przedstawiające Norymbergę z jej kilkunastu wieżami, noszącemi każda wyraźne piętno genjuszu artystycznego, a z trudem tylko będziemy mogli wyobrazić sobie, że 300 lat przedtem miasto to było tylko grupą kilkunastu nędznych chałup. Nasz zachwyt wzrośnie jeszcze, jeśli wejdziemy w szczegóły architektoniczne kościołów niezliczonych, dzwonnic, bram miejskich i ratuszów, rozrzuconych po całej Europie i sięgających na wschód aż do Czech i do martwych dzisiaj miast w Galicji Polskiej. Nietylko Włochy, ta ojczyzna sztuki, lecz cała Europa pełna jest takich pomników. O charakterze owych czasów wymownie świadczy ten niezwykle wysoki rozwój architektury — sztuki społecznej nadewszystko. Aby miasta europejskie mogły być tem, czem stworzyło je średniowiecze, musiały one zrodzić się z silnego tętna życia społecznego.   Architektura średniowieczna doszła do swej wspaniałości nietylko dzięki temu, że była wynikiem rozwoju rękodzielnictwa; nietylko dlatego, że każdy budynek, każda ozdoba architektoniczna wykonywana była przez ludzi świadomych (dzięki doświadczeniu rąk własnych), jakie nadzwyczajne efekty artystyczne otrzymać można z kamienia, żelaza, bronzu, a nawet z prostych belek drzewnych i zaprawy wapiennej; nietylko dzięki temu, że każdy pomnik był wynikiem doświadczeń zbiorowych, nagromadzonych w tajemnicach cechowych — budowle średniowieczne były wielkie, ponieważ zrodziła je wielka idea. Wyrosły one, jak sztuka grecka, z wielkiej idei braterstwa i zjednoczenia, wykuwanej w miastach — Architektura ta posiadała śmiałość, którą dają tylko bitwy i zwycięstwa; posiadała ona rozmach i energję życiową, ponieważ rozmach męski przenikał całe życie miasta średniowiecznego. Katedra lub ratusz był wyrazem wielkości organizmu społecznego i gmachy te wznoszone były spólnym twórczym wysiłkiem każdego murarza i każdego kamieniarza; nie był to plan jednostkowy, wykonywany przez tysiące niewolników — gmachy średniowieczne wznoszone były przez całe miasto. Smukła dzwonnica wyrastała nad katedrą, w której tętniło życie całego miasta, a bynajmniej nie była rusztowaniem bezmyślnem, jak np. paryska wieża Eiffla, ani też nie brzydką budowlą jak londyńska Tower Bridge, wstydliwie ukrywająca szkielet żelazny pod powłoką kamienną. Katedra średniowieczna, jak Akropolis Ateńskie, miała na celu głoszenie wielkości miasta zwycięskiego; była ona symbolem zjednoczenia rzemiosł, wyrażała chwałę każdego z obywateli, uważającego miasto za coś bardzo swojego. Dokonawszy rewolucji rzemieślniczej, niejedno miasto rozpoczynało budowę nowej katedry w celu dania wyrazu szerszemu, nowemu związkowi, który teraz powołany został do życia.   Środki, którymi rozporządzano dla tych wielkich przedsięwzięć, były zadziwiająco skromne. Katedrę kolońską rozpoczęto z sumą składek 500 marek rocznie; dar stumarkowy zapisywany był do darów wielkich; nawet wówczas, gdy dzieło już zbliżało się do końca, gdy wraz z jego wielkością wzrosły i ofiary, roczny dopływ środków był nie większy niż 5000 marek i nigdy nie przeszedł 14,000. Katedra Bazylejska wzniesiona była przy pomocy również małych środków. Nie należy jednak zapominać, że każdy związek miejski, każdy cech przynosił swoją część wysiłku i swoje zdolności artystyczne dla dobra spójnego gmachu. Każda gildja usiłowała w gmachu tym uwiecznić swe pojęcia polityczne, opowiadając w kamieiu lub bronzie dzieje miasta, głosząc zasady „wolności, równości i braterstwa“, (odpowiadające tym pojęciom trzy figury znajdują się pomiędzy zewnętrznemi ozdobami katedry Notre Dame w Paryżu), wychwalając sojuszników miasta i posyłając jego wrogów do ogni piekielnych. Każda gildja dawała wyraz swej miłości ku pomnikowi spólnemu, ozdabiając go barwnymi witrażami lub drzwiami „godnymi wejścia do raju“ — jak powiedział Michał Anioł — lub też pokrywając rzeźbami najdrobniejsze załamy murów. Małe miasta, a nawet małe parafje spółzawodniczyły pod tym względem skutecznie z wielkiemi zbiorowiskami ludzkiemi i katedry w Laon lub St. Quen nie ustępują w niczem katedrze w Rheims, ratuszowi w Bremen lub dzwonnicy na placu Wieców we Wrocławiu. Rada miasta Florencji orzekła, że „miasto powinno przystępować tylko do takich dzieł, które odpowiadają wielkiemu sercu miasta, złożonemu z serc wszystkich obywateli, złączonych jedną spólną wolą“. Duch taki występuje we wszystkich dziełach miejskich, takich jak kanały, tarasy, winnice i ogrody owocowe, otaczające Florencję, a także kanały irygacyjne, przecinające równiny Lombardji; występuje on również w akwadukcie Genueńskim i we wszystkich wielkich dziełach przedsiębranych przez miasta średniowieczne.   W ten sposób w mieście średniowiecznem rozwijały się wszystkie sztuki i to, czem sztuka żyje dzisiaj, jest tylko dalszym ciągiem rzeczy zrodzonych w średniowieczu. Dobrobyt i pomyślność miast flamandzkich oparte były na delikatnych, wyrabianych przez mieszczanina, tkaninach wełnianych. Florencja na początku wieku XIV-go, przed czarną zarazą, wyrabiała od 70,000 do 100,000 panni tkanin wełnianych ocenianych na 1,200, 000 florenów złotych. Cyzelowanie drogich metali, sztuka giserska, kowalstwo artystyczne — wszystko to zrodziło się w „tajemnicach“ cechowych, które osiągnęły każda w swojej dziedzinie wszystko, co bez pomocy silnika mechanicznego człowiek osiągnąć może. Wszystko to było dziełem ręki i wynalazczości ludzkiej, jak powiada Whewell:   „Pergamin i papier, druk i drzeworytnictwo, udoskonalone szkło i stal, proch strzelniczy, zegary, teleskopy, igła magnesowa, kalendarz zreformowany, znaki dziesiętne, algebra, trygonometrja, chemja, kontrapunkt (wynalazek równający się nowej muszyce) — wszystko to zawdzięczamy okresowi, który tak niesłusznie nazwano okresem zastoju“ (History of Inductive Sciences).   Wprawdzie żadna nowa zasada — jak mówi Whewell — nie została wysunięta przez te wynalazki; atoli nauka średniowieczna uczyniła coś więcej, niż spółczesne odkrycia nowych zasad. Przygotowała ona te wszystkie zasady, które dzisiaj leżą u podstawy nauk mechanicznych; przyzwyczaiła badacza do obserwowania faktów i do wyciągania stąd wniosków. Była to wiedza indukcyjna, jakkolwiek sama sobie nie zdawała jeszcze sprawy z potęgi indukcji; to też położyła podwaliny zarówno pod nauki fizyczne, jak pod filozofję przyrody. — F. Bacon, Gallileusz i Kopernik byli bezpośrednimi potomkami Rogera Bacona i Michała Scota, podobnie jak maszyna parowa jest bezpośrednim rezultatem poszukiwań prowadzonych w uniwersytetach włoskich nad ciężarem atmosfery, a także rezultatem matematycznych i technicznych zdobyczy, osiągniętych w Norymberdze.   Lecz pocóż zadawać sobie trud, udawadniania rozwoju nauki w mieście średniowiecznem? Czyż nie dosyć wskazać na katedry, jeśli chodzi o sprawność techniczną, a na język włoski i na poemat Dantego, gdy chodzi o myśl — aby naocznie udowodnić, co stworzyło miasto średniowieczne przez czas swego istnienia?   Miasta średniowieczne oddały cywilizacji europejskiej usługi olbrzymie. Nie dopuściły do tego, aby teokracje i stare państwa despotyczne zniszczyły cywilizację: nadały kulturze zdolność samorozwoju i inicjatywę — a te olbrzymie intelektualne i materjalne siły, które cywilizacja posiada dzisiaj, pochodzą z miast średniowiecznych, skutecznie opierających się najściom ze wschodu. Czemu jednak te środki cywilizacji, tak głęboko odpowiadające potrzebom ludzkim i tak bardzo żywotne, powstrzymane były w swoim rozwoju? Czemu w wieku XV-ym przyszła na nie starość i czemu po odparciu tylu ataków zzewnątrz upadły wreszcie pod parciem walk wewnętrznych?

Przyczyny upadku

Złożyły się na to liczne przyczyny; — jedne z nich tkwiły w przeszłości odległej, gdy inne miały swe źródło w błędach, popełnionych przez same miasta. W końcu wieku XV-go zaczęły pojawiać się państwa potężne, zorganizowane na stary wzór rzymski. W każdym kraju, w każdej okolicy, jakiś pan feudalny bardziej przebiegły bardziej chciwy, a często posiadający mniej skrupułów niż sąsiedzi, zagarniał na własność osobistą wielkie obszary ziem, znaczną liczbę chłopów, miał więcej rycerzy w swej drużynie i więcej złota w skarbcu. Pan taki za siedzibę swoją obierał zwykle grupę wsi szczęśliwie położonych, niewciągniętych jednak jeszcze w życie miejskie; — takimi ośrodkami przyszłej władzy, nie będącymi miastami samodzielnymi, był Paryż, Madryt, Moskwa i inne. Z tej siedziby przy pomocy pracy chłopów poddanych czyniono miasta obronne, do których wciągano potem towarzyszy, zachęcając ich nadawaniem wsi, i kupców przez zapewnienie opieki dla handlu. Tak powstał zarodek państwa przyszłego, wchłaniającego w siebie stopniowo inne ośrodki podobne. Prawnicy, znawcy prawa rzymskiego, napływali do tych ośrodków; a była to rasa ludzi ambitnych i wytrwałych, jednakowo nienawidzących próżniactwo panów, jak to, co nazywali bezprawiem chłopów. Prawnicy ci nie znali podstaw spólnoty wiejskiej, a zasady wolnych związków budziły w nich odrazę jako spadek po „barbarzyńcach“. Ideałem ich był cezaryzm, podtrzymywany przez fikcję zgody ludowej i przez siłę zbrojną; to też usilnie pracowali na rzecz tych, którzy podejmowali się urzeczywistnić ich ideały.

W tym samym kierunku działał również Kościół chrześcijański — niegdyś wróg prawa rzymskiego, a dziś jego sojusznik. Ponieważ próba stworzenia teokratycznego państwa w Europie zawiodła, najinteligentniejsi i najambitniejsi biskupi spółdziałali teraz z prawnikami rzymskimi w celu odbudowania potęgi królów izraelskich lub imperatorów konstantynopolitańskich. Kościół uświęcał wzrastających w potęgę władców, koronował ich jako przedstawicieli Boga na ziemi; do ich potrzeb przystosowywał nauczanie powszechne i rozkazy dla swych podwładnych; ich obdarzał błogosławieństwami i na ich usługi oddawał te sympatje które udało mu się zdobyć między ubogimi. Chłopi, których miasta nie chciały lub nie mogły wyswobodzić, widząc, że nie można liczyć na miasta w celu położenia kresu nieustannym walkom rycerzy — jak wiemy, za walki te chłopi płacili bardzo drogo — zwrócili się teraz z całą nadzieją ku królowi, ku cesarzowi lub ku wielkiemu księciu; i pomagając tym wielkim władcom do opanowania drobniejszych panów feudalnych, tem samem spółdziałali z nimi w stworzeniu państwa zcentralizowanego. Do tego wszystkiego przyłączyły się napady Mongołów i Turków, święta wojna przeciwko Maurom w Hiszpanji, a także okropne wojny, które wnet wybuchły pomiędzy wzrastającymi ośrodkami władzy państwowej: — pomiędzy Ile de France i Burgyndją, pomiędzy Szkocją i Anglją, Anglją i Francją, Litwą i Polską, Moskwą i Twerem i t. d. Potężne państwa zjawiły się na scenie i miasta musiały teraz walczyć nietylko z luźnymi związkami panów, lecz z silnie zorganizowanymi centrami władzy, posiadającymi do rozporządzenia całe armje chłopów poddanych.

Co najgorsze zaś, to to, że rozwijające się autokracje znalazły oparcie w waśniach pomiędzy samemi miastami. Idea państwowa miasta średniowiecznego była wielka i szczytna, brakło jej jednak obszerności. Pomoc wzajemna nie może ograniczać się do małego zrzeszenia: musi ona rozszerzać się na całe otoczenie, gdyż w przeciwnym razie otoczenie, środowisko, wchłonie w siebie nową organizację. A pod tym względem obywatel miasta średniowiecznego popełnił ciężki błąd na samym wstępie. Zamiast spoglądać na chłopów i rzemieślników,, skupionych pod ochroną murów miejskich, jako na pomocników współdziałających we wznoszeniu miasta — czem byli oni rzeczywiście — mieszczanin wytworzył głęboki przedział pomiędzy staremi „rodzinami“ miejskiemi i nowymi przybyszami. Dla starych rodzin przeznaczone były wszystkie korzyści handlu miejskiego i dla nich też zatrzymane były ziemie, należące spólnie do miasta, przybyszom zaś nie pozostawiono nic prócz prawa swobodnego rozporządzana wytworem rąk własnych. Dzięki temu miasto rozdzieliło się na „obywateli“ i „pospólstwo“ lub „mieszkańców“. Handel, który przedtem był prowadzony przez całe miasto, stał się teraz przywilejem garstki rodzin kupieckich lub rzemieślniczych, co w dalszym ciągu nieuniknienie prowadziło do handlu indywidualnego, względnie do przejścia podziału dóbr w ręce związków, mających na celu wyzysk.

Ten sam podział zaszedł pomiędzy miastem właściwem i wsiami okolicznemi. Miasto próbowało wprawdzie wyzwolić chłopów, lecz jego walki z panami, jak to już zaznaczyliśmy, miały na celu wyzwolenie tylko samego miasta, o chłopach zaś przepomniano. Miasto pozostawiło panu wszystkie jego prawa w stosunku do chłopów, byleby tylko pozostawił w spokoju miasto i byleby zgodził się zostać jego spółobywatelem. Atoli szlachta, „adoptowana“ przez miasto i mieszkająca teraz wewnątrz murów, poprostu przeniosła swe dawne waśnie do miasta. Panowie nie mieli najmniejszej ochoty poddawać się trybunałom, złożonym z prostych kupców i rzemieślników, i rozstrzygali swe stare waśnie na ulicach miejskich. Każde miasto miało teraz swych Colonnów i Orsinich, swych Overstolzów i Wisów. Panowie ci, ciągnący ogromne dochody z posiadłości ziemskich, które zatrzymali, otaczali się w miastach liczną gromadą służalców i samo miasto wciągali w obrąb zwyczajów feudalnych. Jeśli zaś powstawało niezadowolenie w rzemieślniczych grupach miasta, ofiarowywali swe drużyny i swój miecz w celu rozstrzygnięcia walki; dzięki temu walka tylko zaostrzała się, zamiast żeby spór spłynął spokojnie starymi kanałami organizacji miejskiej.

Największym i najfatalniejsze następstwa mającym błędem większości miast było to, że dobrobyt swój założyły one na handlu i przemyśle, zupełnie zaniedbawszy rolnictwo. W ten sposób weszły na tę samą drogę, po której kroczyły niegdyś miasta Grecji Starożytnej, i droga ta doprowadziła je do tych samych przeszkód. Obcość, powstająca pomiędzy miastem i krajem otaczającym, nieuniknienie wciągała miasta w politykę wrogą względem całej reszty kraju; stawało się to coraz bardziej widoczne w czasach Edwarda III-go, podczas żakerji francuskich, za wojen husyckich i podczas wojny chłopskiej w Niemczech. Z drugiej strony polityka handlowa wciągała miasta w niebezpieczne przedsięwzięcia w krajach odległych. Włosi pozakładali kolonie na południo-wschodzie. Poczęto utrzymywać armje najemne w celu prowadzenia wojen kolonjalnych i armje te wkrótce zostały użyte również dla obrony na miejscu. Zaciągano pożyczki w takich rozmiarach, że zdolne one były zupełnie zdemoralizować mieszczan; jednocześnie zaś przy każdych wyborach waśnie wewnętrzne zaostrzały się coraz bardziej i pozwalały wysuwać się na czoło politykom kolonjalnym i interesom rodzin nielicznych. Podział na bogatych i biednych pogłębił się bardzo znacznie i w w. XVI-ym władza królewska znalazła łatwe oparcie w masach ubogich każdego miasta.   Jest jednak jeszcze inna przyczyna rozkładu instytucji miejskich, sięgająca wyżej i leżąca głębiej niż wszystko co dotąd powiedzieliśmy. Dzieje miast średniowiecznych są niezmiernie wyraźnym przykładem potęgi idei i zasad w dziejach ludzkich; widzimy w nich, do jak różnych rezultatów dojść możemy, gdy zajdą zmiany w ideach przewodnich. Samopomoc i federalizm, niepodległość każdej grupy i tworzenie się ciała społecznego od dołu ku górze, od organizacji prostych do złożonych — oto była myśl przewodnia wieku XI-go. Później jednak pojęcia zmieniły się całkowicie. Prawnicy rzymscy i prałaci kościelni, ściśle związani ze sobą od czasu Inocentego III, skutecznie sparaliżowali ideę — starą ideę grecką — leżącą w założeniu miast średniowiecznych. W ciągu dwóch lub trzech wieków nauczali oni z ambon, z katedr uniwersyteckich i z sal sądowych, że ku zbawieniu wiedzie jedynie państwo zcentralizowane, poddane władzy półboskiej. Jeden człowiek może i powinien być zbawicielem całego społeczeństwa i w jego imieniu czynić można wszelki gwałt: palić ludzi na stosie, poddawać ich torturom najokropniejszym, pogrążać całe kraje w nędzy. Poglądy te ilustrowane były niezliczonymi przykładami i w wysiłkach łączyły się tu miecze rycerskie i płomienie kościelne. Te nauki i przykłady, powtarzane nieustannie i nieustannie wbijane ludziom w głowy, urobiły społeczeństwo na nową modłę. Ludzie doszli do tego, że żadnej władzy nie uważali za nadmierną, żadnej tortury za zbyt okrutną — byleby było to dla zbawienia powszechnego. Wraz z tym nowym kierunkiem myśli, wraz z tą nową wiarą w potęgę jednostki, dawna zasada federalistyczna poczęła upadać, zamierała też dawna twórczość mas. Zwyciężyła idea rzymska, a w tych warunkach państwo centralistyczne łatwo opanować mogło organizację miejską.  

Savonarola

Florencja wieku XV-go jest tu przykładem typowym. W czasach dawniejszych powstanie ludowe było znakiem nowego okresu twórczości. Teraz zaś, kiedy lud doprowadzony do rozpaczy buntował się, nie było już w nim myśli twórczych; żadna idea nowa nie rodziła się z ruchu. Do Rady miejskiej wprowadzono tysiąc przedstawicieli zamiast czterystu; do signorji weszło stu ludzi zamiast osiemdziesięciu; lecz była to tylko zmiana osób, nie mająca żadnego poważnego znaczenia. Niezadowolenie ludowe wzrastało, a za niem pójść musiały następne rewolucje. Na czoło ruchu wysuwano zbawiciela „tyrana“, który urządzał rzeź buntowników; co jednak niezdolne było wyleczyć miasta i rozkład posuwał się dalej. Nawet wówczas, gdy lud Florencki po powstaniu udał się po radę do najpopularniejszego wówczas człowieka, do Savonaroli, mnich odpowiedział: — „O ludzie mój, ty sam wiesz, że nie mogę mieszać się w sprawy państwowe... Oczyść duszę własną, i jeśli w stanie łaski odmienisz gospodarkę miejską, wówczas, o ludu florencki, rozpoczniesz odnowienie Italji!“. Spalono kostjumy karnawałowe i księgi rozpustne, wydano prawo o miłosierdziu i inne prawo przeciw lichwiarzom — a jednak demokracja florencka nie posunęła się naprzód — dawny duch zamarł. Zbytnie poleganie na rządzie doprowadziło do tego, że ludzie przestali wierzyć sami sobie i niezdolni już byli znaleźć wyjść nowych. Państwo potrzebowało tylko przyjść i ostatniem poruszeniem zniszczyć ostatni ślad wolności.   A przecież prąd pomocy wzajemnej, pomimo całej klęski, bynajmniej nie zamarł w masach i płynął dalej gdzieś w głębi. Wezbrał on znowu z wielką siłą w odpowiedzi na odezwę pierwszych propagatorów reformy i żył nieustannie nawet wówczas, kiedy masy zawiódłszy się w nadziei urzeczywistnienia nowego życia, złączonego z reformą religijną, dostały się pod panowanie władz autokratycznych. Prąd ten płynie nieustannie aż do dnia dzisiejszego i szuka sobie wyjścia, szuka wyrazu poza instytucjami państwowemi; wyrazem dla niego nie może już być miasto średniowieczne, ani barbarzyńska spólnota wiejska, ani też klan ludzi dzikich; prąd ten, pochodzący od wszystkich tamtych źródeł szuka sobie dzisiaj ujawnień i form wyższych, bardziej ludzkich, szerszych, w przyszłość wiodących.

Podsumowanie

(...)

Przeszedłszy przez plemię dzikie, potem przez spólnotę wiejską, Europejczyk wyrobił w średniowieczu nową formę organizacji, której zaletą było to, że pozostawiała szerokie pole inicjatywie osobistej, odpowiadając jednocześnie ludzkiej potrzebie pomocy wzajemnej. W mieście średniowiecznem powołana została do życia federacja spólnot wiejskich, pokryta całą siecią gildji, cechów i bractw. W rozdziałach poprzednich omówiliśmy szeroko te ogromne korzyści zarówno pod względem technicznym jak naukowym i handlowym, które ta forma organizacyjna przyniosła ludzkości; próbowaliśmy także ujawnić te przyczyny, które w końcu wieku XV-go sprowadziły upadek republik miejskich, otoczonych władcami feudalnymi i niezdolnych wyswobodzić chłopów — w znacznej mierze dzięki opętaniu przez poglądy cezaryzmu rzymskiego: widzieliśmy, jak miasta stały się ofiarą wzrastających państw militarnych.  Atoli przed poddaniem się, na przeciąg trzech stuleci, wszystko pochłaniającej władzy państwa, masy ludowe raz jeszcze przedsięwzięły wysiłek wielki w celu odbudowania społeczeństw i na starej podstawie pomocy wzajemnej. Wiemy dobrze, że wielki ruch reformy kościelnej był czemś więcej niż tylko protestem przeciwko nadużyciom katolicyzmu. Posiadał on swój ideał twórczy, a był to ideał życia wolnego w komunach braterskich. Pisma i kazania pierwszych okresów Reformacji — a trzeba zaznaczyć, że te właśnie sposoby wyrażania się znajdowały najsilniejszy oddźwięk w masach — przepełnione były dążeniami do życia braterskiego. „12 artykułów“ i podobne wyznania wiary, tak licznie obiegające wówczas pomiędzy niemieckimi i szwajcarskimi chłopami i rzemieślnikami, dopominały się nietylko prawa swobodnego wykładu biblji, lecz również wołały o spólne posiadanie ziemi, o powrót do spólnoty wiejskiej po obaleniu pańszczyzny i opierały się zawsze na wierze „prawdziwej“ — to jest na wierze w braterstwo. Jednocześnie dziesiątki tysięcy kobiet i mężczyzn przyłączały się do komunistycznych bractw morawskich, oddawały im wszystko, co posiadały, i pędziły żywot w pomyślnie rozwijających się osadach, zbudowanych na zasadach komunistycznych. Tylko olbrzymie rzezie masowe, dokonywane całemi tysiącami, mogły położyć tamę temu ruchowi ludowemu; rodzące się do życia młode państwa zapewniły sobie zwycięstwo nad masami ludowemi przy pomocy miecza, ognia i tortur.  Rozpoczęło się teraz — zarówno na kontynencie Europy, jak na wyspach Brytańskich — systematyczne tępienie przez państwo wszystkich tych instytucji społecznych, w których dążenie do pomocy wzajemnej znalazło swój wyraz. Gminy wiejskie zostały pozbawione prawa zbierania się, odebrano im sądownictwo i samorząd; ziemie gminne uległy konfiskacie. Gildje zostały ograbione z wolności i poddane kontroli, kaprysom i szykanom urzędników państwowych. Miastom odebrano niepodległość i pozbawiono je jądra życia miejskiego — zgromadzenia ludowego; sędziowie i urzędnicy z wyboru zostali usunięci — unicestwiono parafję i gildję niepodległą. Urzędnicy państwowi stanęli na miejscu tych ogniw społecznych, które przedtem składały się na całość organiczną. Pod działaniem takiej polityki okropnej i zrodzonych przez nią wojen, całe ogromne kraje, niegdyś licznie zaludnione i zamożne, opustoszały; bogate miasta spadły do rzędu nic nie znaczących osad; nawet drogi, łączące je niegdyś, stały się nie do przebycia. Przemysł, sztuka i wiedza upadły. Nauki społeczne, nauki przyrodnicze i prawo — wszystko poddane było idei centralizmu państwowego. Z katedr uniwersyteckich i kazalnic głoszono nieustannie, że instytucje pomocy wzajemnej, tak ważne niegdyś, nie mogą być cierpiane w państwie, dobrze zorganizowanem; uważano teraz, że tylko państwo może być wyrazem jedności pomiędzy poddanymi; głoszono, że federalizm i „partykularyzm“ są wrogami postępu i że jedynie państwo może być inicjatorem rozwoju. W końcu wieku XVII-go królowie na kontynencie Europy, parlament w Anglji i rewolucyjna Konwencja we Francji — pomimo wojen istniejących między temi instytucjami — zgodziły się na jedno — że poza państwem niedopuszczalne są żadne związki między obywatelami; jednogłośnie zawyrokowano, że roboty ciężkie i śmierć są jedyną karą na którą zasługują robotnicy, tworzący „zmowy“. — „Nie może być państwa w państwie!“ — Wyłącznie państwo i kościół państwowy ma prawo dbać o interesy obywateli, którzy winni być jedynie luźnem zbiorowiskiem jednostek, niczem nie powiązanych nawzajem i zawsze gotowych stanąć na wezwanie państwa. Aż do połowy wieku XIX-go teorja ta panowała nad całem życiem europejskiem. Z niedowierzaniem spoglądano nawet na zrzeszenia kupców i przemysłowców. Co się zaś tyczy robotników, związki ich uważano poprostu za bezprawie — do lat trzydziestych w Anglji i do lat osiemdziesiątych na kontynencie. Cały system wychowania państwowego zmierzał ku temu, aby wszystkie wysiłki ludzkie skupić wokół państwa i aby przekonać obywateli, że wolne zrzeszanie się ludzi jest przestępstwem.  Pochłonięcie wszystkich zadań społecznych przez państwo nieuniknienie sprzyjało rozwojowi ciasnego, niczem nie okiełznanego indywidualizmu. W miarę wzrastania zobowiązań względem państwa, obywatelowie coraz bardziej czuli się zwolnieni od zobowiązań wzajemnych. W czasach średniowiecznych każdy był członkiem jakiejś gildji lub bractwa — i bracia obowiązani byli pomagać sobie nawzajem, w razie choroby dwóch braci musiało czuwać przy łożu chorego; teraz wystarczało dać choremu sąsiadowi adres najbliższego szpitala dla biednych. Jeśli w społeczeństwie barbarzyńskiem człowiek przyglądał się obojętnie walce zakończonej morderstwem, sam uważany był za mordercę; lecz pod panowaniem systemu państwowego przechodzień, widzący zło obok siebie, do niczego mieszać się nie potrzebuje — od tego przecie jest policjant. I kiedy w kraju dzikim, pomiędzy Hotentotami, byłoby czemś oburzającem, gdyby ktoś jadł sam, nie zaprosiwszy do jadła wszystkich głodnych, jacy w pobliżu znajdować się mogą — wszystko, do czego obowiązany jest szanowny obywatel spółczesny, to opłacanie składki na biednych i obojętne przechodzenie obok umierających z głodu. Wynikiem tego wszystkiego jest niepodzielne panowanie teorji, jakoby człowiek miał prawo i musiał uganiać się jedynie za szczęściem osobistem, bez względu na potrzeby bliźnich. Pogląd taki panuje dzisiaj w prawie, w nauce i w religji, i kto wątpi o jego prawdziwości, uważany jest za utopistę. Nauka głosi na wsze strony, że główną zasadą przewodnią przyrody jest walka wszystkich przeciw wszystkim i że w społeczeństwie ludzkiem ta sama zasada ma panować. Tej to walce bjologja przypisuje rozwój świata zwierzęcego. Historja opiera się na rozumowaniu podobnem i ekonomiści, w swej zupełnej nieznajomości świata zwierzęcego, cały przemysłowy postęp spółczesny przypisują cudownemu działaniu tej właśnie zasady.  Mogłoby się zdawać, że poszukiwanie instytucji pomocy wzajemnej w społeczeństwie spółczesnem byłoby wysiłkiem bezcelowym. Bo i cóż pozostać z nich mogło? A przecież jeśli spojrzymy bliżej na życie miljonów ludzi, jeśli wnikniemy w codzienne ich stosunki, uderza nas ogromne mnóstwo zwyczajowych instytucji pomocy wzajemnej. Pomimo wielowiekowego tępienia tych instytucji w praktyce i w teorji, wciąż trwają one i nieświadomy wysiłek mas nieustannie powołuje je do życia. W naszych stosunkach codziennych każdy z nas ma chwile buntu przeciwko konwencjonalnym wierzeniom indywidualistycznym i gdybyśmy powstrzymali wylew tych dążeń, w których ludzie dają ujście swej potrzebie pomocy wzajemnej, niewątpliwie zatamowalibyśmy cały postęp ludzki; społeczeństwo ludzkie nie utrzymałoby się dłużej, niż przez jedno pokolenie.

Wiemy dzisiaj dobrze, że gdy w XV-ym w. miasto średniowieczne dostało się pod panowanie wzrastających państw militarnych, wszystkie instytucje, utrzymujące życie społeczne pomiędzy rzemieślnikami i kupcami, cechy i gildje, zostały zniszczone przemocą. W Wielkiej Brytanji, której politykę w stosunku do instytucji pomocy wzajemnej uważać możemy za typową, widzimy, że już w w. XV-ym parlament wypowiada wojnę gildjom; atoli poważne wysiłki w celu zdławienia ich przedsięwzięto dopiero w w. XVI-ym, Henryk VIII nietylko zburzył gildje, lecz nawet konfiskował ich majątki, przyczem usprawiedliwiał się mniej, niż wówczas, gdy konfiskował dobra klasztorne. Edward VI dopełnił tego dzieła i już w drugiej połowie w. XVI-go widzimy, że parlament rozstrzyga wszystkie zatargi pomiędzy cechami i kupcami — zatargi te przedtem załatwiane były przez samo miasto. Parlament i król nietylko wydawali ustawy prawne, odnoszące się do życia miejskiego, lecz poczęto nawet określać ściśle liczbę uczni, których mógł zatrudniać każdy majster i wchodzono w szczegóły techniczne fabrykacji — określano wagę materjału, liczbę nitek, którą obowiązkowo miał zawierać każdy jard tkaniny i t. p. Rozumie się samo przez się, że rezultaty tych postanowień prawnych były tylko ujemne, ponieważ zatargi wewnątrz miasta, a także techniczne warunki produkcji leżą całkowicie poza wpływami państwa. Nieustanne wtrącanie się urzędników państwowych paraliżowało przemysł i handel, doprowadzając niektóre gałęzie do zupełnej ruiny; to też gdy ekonomiści wieku XIX-go wystąpili przeciwko regulowaniu przemysłu przez państwo, dali oni wyraz oddawna nagromadzającemu się niezadowoleniu. Kiedy Rewolucja Francuska zniosła tę ingerencję państwa do przemysłu, akt ten został powitany jako wyzwolenie — i inne kraje poszły za przykładem Francji.   Nie lepiej powiodła się państwu sprawa regulowania płacy. W mieście średniowiecznem, kiedy różnice zarobków pomiędzy majstrami i uczniami lub najemnikami stawały się zbyt rażące, powstawały — jak to np. miało miejsce w w. XV-ym — międzynarodowe organizacje uczniów i czeladników, przeciwstawiające się związkom majstrów i kupców. Teraz państwo postanowiło samo załatwiać te zatargi i prawodawstwo Elżbiety z r. 1566 próbowało ustalić zapłaty sprawiedliwe, zapewniające dostateczne utrzymanie uczniom i najemnikom. Władza państwowa okazała się jednak bezsilna i nie mogła zmusić majstrów do posłuszeństwa. Prawo stawało się stopniowo literą martwą i wreszcie zostało odwołane w końcu w. XVIII-go. W ten sposób państwo zaniechało zamiaru ustalania płac, w dalszymi ciągu jednak surowo zabraniało najemnikom łączyć się w celu podniesienia zarobku. Przez cały ciąg wieku XVIII-go wydawane są prawa, zwrócone przeciwko związkom robotniczym, i wreszcie w r. 1799 pod grozą surowych kar zabrania się robotnikom tworzyć jakiebądź organizacje.  Lecz czyż potrzebujemy mówić, że wszystkie te wystąpienia prawne okazały się bezsilne? W ciągu całego wieku XVIII-go związki robotnicze powstawały nieustannie. Rozwoju ich nie powstrzymały nawet ostre prześladowania z r. 1797 i 1799. Każda najmniejsza szczelina w prawodawstwie, najmniejszy brak dozoru ze strony majstrów lub władz wystarczył na to, aby związek powstał. Powstawały organizacje pod pokrywką zrzeszeń przyjacielskich, klubów pogrzebowych lub jako bractwa konspiracyjne; związki te szczególnie rozwijały się pomiędzy tkaczami, pomiędzy robotnikami fabryk nożowniczych w Schefield i pomiędzy górnikami.   Gdy w roku 1825 zniesiono prawo zakazujące związków, ruch ten wzmógł się znacznie. We wszystkich zawodach popowstawały związki a także ogólnonarodowe związki związków; i kiedy Robert Owen założył swój wielki narodowy związek zawodowy, objął nim w ciągu kilku miesięcy pół miljona członków. Niestety ten okres względnej swobody trwał niedługo. W latach trzydziestych zaczęły się nowe prześladowania i na robotników spadły okrutne kary w latach 1832 — 1844. Założony przez Owena, związek został rozpędzony i zarówno rząd jak przedsiębiorcy prywatni zmuszali robotników do podpisywania specjalnego dokumentu, mocą którego odżegnywali się od związku. Członkowie związku podlegali masowym prześladowaniom i dość było najsłabszej skargi majstra, aby aresztować robotnika. Strajki tłumiono przemocą i na to, aby dostać się do więzienia, wystarczało być delegatem strajkujących; — oczywiście nie obeszło się bez walk z wojskiem i towarzyszących im aktów przemocy. Zakładanie w takich warunkach organizacji pomocy wzajemnej bynajmniej nie było rzeczą łatwą. A jednak pomimo wszystkich trudności widzimy w r. 1841 nową falę ruchu związkowego i rozwój solidarności robotniczej jął szybko postępować. Po długiej, przeszło stuletniej, walce zostało wreszcie wywalczone prawo zrzeszania się i widzimy, że obecnie czwarta część wszystkich robotników angielskich, t. j. z górą półtora miljona członków, należy do związków zawodowych.   Co się tyczy innych państw europejskich, dość powiedzieć, że aż do czasów ostatnich wszelkie związki robotnicze były surowo zakazane; pomimo to jednak istniały wszędzie jakkolwiek nierzadko pod postacią towarzystw tajnych. A należy tu zaznaczyć, że tworzenie związków tajnych pociąga za sobą dla robotników konieczność wielkich ofiar pieniężnych, przynosi ogromną stratę czasu, wymaga wielkiej ilości pracy nieopłaconej i wreszcie wystawia na nieustanne niebezpieczeństwo. Przy tem wszystkiem członek związku nieustannie przygotowany musi być do strajku; a strajk jest przecie czemś bardzo ciężkiem dla rodziny robotniczej — kredyt w sklepiku i u piekarza wyczerpuje się bardzo szybko, zapomogi strajkowe nie wystarczają na jadło i na twarzach dzieci rychło występują oznaki głodu. Aż do ostatnich czasów strajki niejednokrotnie kończyły się zupełną ruiną rodzin robotniczych i zmuszeniem do masowej emigracji; a jednocześnie towarzyszyły im formalne rzezie przy lada jakiej okazji lub zgoła bez okazji.   Pomimo to wszystko jednak rok rocznie wybuchają niezliczone strajki zarówno w Europie jak w Ameryce. Najostrzej zaś prześladowane są t. zw. strajki „sympatyczne“, t. j. podejmowane w celu przyjścia z pomocą strajkującym lub zlokautowanym robotnikom w innych zawodach. I gdy prasa mieszczańska łacno przypisuje strajki agitacji zewnętrznej i steroryzowaniu robotników, ludzie żyjący blizko z robotnikami wiedzą, jak wielką ilość pomocy wzajemnej rozwija każda walka strajkowa. Któż nie słyszał o tej olbrzymiej ilości pracy, wykonanej przez ochotników przy organizowaniu wielkiego strajku londyńskiego robotników w dokach; któż nie słyszał o górniku, który po chorobie wielotygodniowej wnosi swoją czteroszylingową składkę do kasy strajkowej — gdy tylko mógł wrócić do roboty; lub o owej wdowie po górniku, która podczas wielkiej walki pracy w Yorkschire w r. 1894 przyniosła do kasy strajkowej wszystkie oszczędności po zmarłym mężu; ostatni kawałek chleba jest nieraz dzielony z towarzyszami pracy i sąsiadami. Górnicy z Radstock, posiadający małe ogródki przy domach, zaprosili do siebie 400 strajkujących górników z Bristolu, aby podzielić się z nimi swą kapustą i kartoflami. Wszystkie dzienniki podczas wielkiej walki Yorkshirskiej w r. 1894 zanotowały wiele faktów tego rodzaju, fakty te jednak uważane są za niegodne, aby zajmować się nimi poważnie.

Atoli związki zawodowe nie są jedyną formą organizacyjną, w której robotnicze dążenia do pomocy wzajemnej znajdują sobie wyraz. Pozatem są jeszcze organizacje polityczne, uważane przez wielu robotników za skuteczniejsze niż związki zawodowe. Zresztą przynależności do partji politycznej nie możemy uważać za wyraz pomocy wzajemnej. Wszyscy bowiem wiemy, że polityka jest polem, na którem do pełnego rozwoju dochodzą skłonności czysto egoistyczne. Pomimo to jednak każdy doświadczony polityk wie dobrze, że najskuteczniej i najszerzej rozlewają się te ruchy polityczne, które zdolne są wywołać najwyższy i najbardziej bezinteresowny entuzjazm. Wszystkie wielkie ruchy dziejowe posiadały na sobie wybitne piętna entuzjazmu bezinteresownego, o czem najwymowniej świadczą już cztery pokolenia ruchu socjalistycznego. Ludzie, zgoła nie znający stosunków, przypisują wszystko „agitatorom płatnym“. Naprawdę jednak u podstawy wszelkiej roboty społecznej leży oddanie się i ogromna ofiarność osobista; gdybyśmy przejrzeli żywoty i czyny działaczy społecznych, nieustannie przychodziłby nam na myśl wyraz bohaterstwo. Ludzie jednak, o których tu chodzi, bynajmniej nie uważali się za bohaterów; byli to ludzie przeciętni, przejęci wielką ideą. Każdy dziennik socjalistyczny — a jest ich w samej Europie setki — posiada za sobą całe lata takiego życia opartego na poświęceniach, bez najmniejszej nadziei na nagrodę i w większości wypadków nawet bez podniety ambicji osobistej. Znałem rodziny, żyjące dosłownie z dnia na dzień i to przez czas długi, dzięki temu, że ojciec bojkotowany był wszędzie za swój udział w dzienniku socjalistycznym i rodzina cała utrzymywana była przez matkę, zarabiającą szyciem. Gdy wreszcie sił brakło, usuwali się od pracy, mówiąc: „róbcie dalej, my już nie możemy“; — znałem ludzi, umierających na suchoty i wiedzących o tem, a jednak na krótko przed śmiercią, biegających poprzez mgłę i błoto na drugi koniec miasta, aby urządzić zebranie robotnicze; gdy wreszcie sił brakło mówił taki: „koniec już ze mną, przyjaciele; lekarz powiada, że zostaje mi zaledwie parę tygodni; powiedzcie towarzyszom, że rad będę, jeśli odwiedzą mnie w szpitalu“. Znam liczne fakty, które uważaneby były za sztuczną idealizację, gdybym je tu opowiedział. Imiona tych ludzi nieznane są poza ciasnem kołem przyjaciół i rychło ulegają zapomnieniu, gdy przejdą przyjaciele. Rzeczywiście sam nie wiem, co bardziej podziwiać, czy bezgraniczne oddanie się tych nielicznych, czy też olbrzymią sumę drobnych, codziennych ofiar, składanych przez masy. Każdy numer dziennika socjalistycznego, każde zgromadzenie robotnicze, każda setka głosów na kandydata robotniczego wyobrażają taką masę energji i ofiarności osobistej, że ludzie, stojący zzewnątrz ruchu, nie mają o tem najmniejszego pojęcia. A to, co dzisiaj robią socjaliści, czynione było w przeszłości przez każdą grupę ludową lub postępową, zarówno polityczną, jak religijną. Wszelki postęp w przeszłości był dziełem podobnych ludzi i takiej ofiarności.

Spółdzielczość, szczególnie w Anglji, niejednokrotnie uważana jest za „indywidualizm akcyjny“. I niewątpliwie taka, jaką widzimy obecnie, ma w sobie dużo znamion egoizmu. Pomimo to jednak, niewątpliwe jest, że ruch ten w zaraniu swojem posiadał charakter wybitny ruchu pomocy wzajemnej. Nawet i dzisiaj najbardziej gorliwi spółdzielcy są przeświadczeni, że spółdzielczość prowadzi ludzkość na wyższy poziom stosunków ekonomicznych, opartych na zasadzie harmonji; dość jest zapoznać się bliżej z którym bądź z olbrzymów spółdzielczości w Anglji północnej, aby przekonać się, że panuje tam duch podobny. Bardzo liczni członkowie spółdzielni zupełnie odwróciliby się od nich, gdyby przestali wierzyć, że prowadzą one rzeczywiście ku lepszemu ładowi społecznemu.   Dzisiaj nikt już nie zaprzecza olbrzymiego znaczenia spółdzielczości zarówno w Anglji, jak w Holandji i Danji; w Niemczech, a specjalnie w prowincjach nadreńskich, stowarzyszenia spółdzielcze są dzisiaj poważnym czynnikiem życia przemysłowego. Atoli krajem, w którym spółdzielczość poznawana być może pod postacią form najróżnorodniejszych, jest niewątpliwie Rosja. W Rosji ruch spółdzielczy rozwija się samorzutnie, a został odziedziczony po wiekach średnich; i jakkolwiek do niedawna jeszcze formalne zrzeszenie spółdzielcze napotykało na poważne przeszkody prawne, t. zw. „artel“ jest poprostu podstawą życia społecznego chłopa rosyjskiego. Dzieje powstawania Rosji i kolonizacji Syberji są dziejami arteli myśliwskich i handlowych, w których ślady szły spólnoty wiejskie. W Rosji spółczesnej spotykamy się z artelą na każdym kroku. Gdy grupa 10 do 50 chłopów idzie ze wsi na pracę do fabryki, wiążą się w artel; to samo widzimy, gdy pracują przy budowie domu, nie inaczej jest między rybakami, pomiędzy zawodowymi myśliwymi; podróżni udający się w głąb Syberji, wiążą się w artele, artele tworzą tragarze kolejowi, komisanci na giełdzie i t. p.; wszędzie, gdzie tylko mamy do czynienia z grupą ludzi pracujących lub gdzie wymaga się ludzi zaufanych, występuje artel. Aż do dzisiejszego dnia okręgi rybackie na morzu Kaspijskiem są eksploatowane przez artele; rzeka Ural, należąca w całości do kozaków Uralskich, eksploatowana jest pod względem rybackim przez wsie okoliczne bez jakiego bądź wtrącania się władz. Na Wołdze i w całej Rosji południowej rybołóstwo jest całe w rękach arteli. Poza temi organizacjami trwałemi istnieją niezliczone artele doraźne, tworzone dla celów najrozmaitszych. Gdy kilkunastu robotników udaje się ze wsi do miasta, aby pracować jako tkacze, cieśle, lub murarze, zawsze tworzą artel. Spólnie wynajmują mieszkanie, angażują kucharkę (którą często bywa żona jednego z nich), wybierają „starostę“ i spólnie odżywiają się, płacąc składkę do arteli na jadło i mieszkanie. To samo czynią ludzie, udający się na Syberję i wybrany przez nich „starosta“ uznawany jest przez władzę za pośrednika. Taką samą organizację znajdujemy w zakładach robót ciężkich dla skazańców.

W łączności ze spółdzielczością wspomnę także o stowarzyszeniach przyjacielskich, o tak licznych w Anglji klubach wiejskich, organizowanych w celu opłacania pomocy lekarskiej, o stowarzyszeniach pogrzebowych, posagowych i najrozmaitszych innych. We wszystkich tego rodzaju zrzeszeniach, pomimo panującej w nich ścisłej rachunkowości i rozróżniania pomiędzy „winien“ i „ma“ każdego członka, działa potężnie duch solidarności i pomocy wzajemnej. Poza tem jednak istnieją bardzo liczne zrzeszenia, oparte wprost na gotowości poświęcania dla dobra ogólnego — czasu, zdrowia, a niekiedy nawet i życia.   Doskonałym tego przykładem jest tak silnie rozwinięte w Anglji towarzystwo ratowania tonących, mające swe odpowiedniki również na kontynencie. Towarzystwo angielskie posiada obecnie wzdłuż brzegów angielskich przeszło 300 łódek ratowniczych, a posiadałoby ich dwa razy tyle, gdyby nie bieda rybaków, nie mogących zdobyć się na zakup łódek specjalnych. Członkami są ochotnicy, gotowi narażać się w celu ratowania ludzi zupełnie obcych; nie upływa ani jedna zimna bez zanotowania straty kilku z nich. I jeślibyśmy spytali którego bądź z tych ludzi, co pobudza ich do narażania życia nawet w tych wypadkach, kiedy prawie niema nadziei na uratowanie tonącego, ich odpowiedź niemal zawsze przypomina wypadek następujący.   — Straszliwa burza śnieżna rozhulała się nad kanałem i nad piaszczystem wybrzeżem z blizkości małej wioski Kent; fale wyrzuciły łódkę naładowaną pomarańczami. W tych płytkich wodach można było udać się na ratunek tylko w bardzo niewielkiej specjalnie zbudowanej łódce, wyjeżdżanie zaś taką łódką podczas wichru na morze było równoznaczne z narażeniem się na śmierć pewną. A jednak znaleźli się ochotnicy, którzy walczyli z wichrem w ciągu czterech godzin, pomimo tego, że łódka ich w tym czasie dwa razy przewróciła się. Jeden utonął, a dwaj drudzy zostali wyrzuceni na brzeg. Jednego z tych wyrzuconych, inteligentnego strażnika celnego, znaleziono nazajutrz w śniegu półmartwego. Kiedym go zapytał, co spowodowało ich do przedsięwzięcia kroku tak rozpaczliwego, odpowiedział: sam nie wiem, jak się to stało.   Pod działaniem czynników podobnych występowali również górnicy Rhonda Valley, gdy pracowali nad wyratowaniem towarzyszy, zatopionych w kopalni. Przebili 32 jardy węgla w celu dostania się do pogrzebanych towarzyszy; gdy jednak oddzielało ich od ofiar wypadku tylko 3 jardy, ukazały się gazy ziemne, lampy zgasły i trzeba było corychlej uciekać. Praca w takich warunkach była równoznaczna z narażaniem się na śmierć pewną. Lecz odgłosy stukań, dochodzące od zagrzebanych, słychać było nieustannie, ludzie ci żyli pod ziemią i wzywali pomocy; znalazło się więc kilku górników, gotowych narazić się na niebezpieczeństwo. Gdy schodzili do kopalni, ich żony miały tylko milczące łzy w oczach: — ani jednem słowem nie usiłowały powstrzymać ich.   Oto istota psychologji ludzkiej. Póki człowiek nie oszaleje na polu bitwy, nie może znieść obojętnie wołania o pomoc. Na taki zew idzie bohater i działa, wszyscy zaś czują, że mogliby zrobić to samo. Rozumowania nie są tu w stanie oprzeć się dążnościom do pomocy wzajemnej, ponieważ leżące u podstawy uczucie społeczne zostało wyhodowane przez tysiącolecia życia w społeczeństwie ludzkiem i przez setki tysięcy lat społeczeństw przedludzkich.   Można tu jednak postawić zarzut: — „A cóż powiedzieć o tych ludziach, którzy utonęli w londyńskim Hyde Parku wobec ogromnego tłumu, z którego nikt nie ruszył się na pomoc?“ — „Co powiedzieć o tem dziecku, które wpadło w wodę w jednym z kanałów londyńskich, również wobec tłumu niedzielnego i zostało uratowane jedynie dzięki przytomności umysłu jakiejś dziewczyny, która wysłała na pomoc psa newfounlandzkiego?“ — Odpowiedź jest łatwa. — Człowiek jest wynikiem zarówno instynktów odziedziczonych, jak wychowania. Prace codzienne i nieustanne stykanie się wzajemne górników lub rybaków wytwarza w nich silne poczucie solidarności wzajemnej; gdy jednocześnie otaczające ich stale niebezpieczeństwa rozwijają odwagę i śmiałość. W miastach przeciwnie — brak interesów spólnych hoduje obojętność, gdy jednocześnie odwaga i śmiałość rzadko kiedy mają możność przejawić się. Dodać do tego należy, że bohaterska tradycja pomiędzy górnikami lub rybakami wciąż żyje, otaczając ich czyny blaskiem szczególnym. Jakąż jednak tradycję posiada tłum londyński? Jedyna tradycja, którą tłum ten mógłby posiadać, pochodziłaby od literatury; w miastach jednak niema nic, co odpowiadałoby bohaterskim epopejom wiejskim.   Co się zaś tyczy powieściopisarzy, cała ich uwaga zwrócona jest tylko ku jednemu rodzajowi bohaterstwa, mianowicie ku bohaterstwu, wywoływanemu przez ideę państwa. To też podziwiają oni bohatera rzymskiego lub żołnierza w bitwie, lecz przechodzą obojętnie obok bohaterstwa rybaka lub górnika. Poeta lub malarz mógłby oczywiście dać się unieść samem pięknem serca ludzkiego; rzadko jednak zna on życie klas ubogich i o ile łatwo przychodzi mu opiewać bohatera rzymskiego lub wojskowego, postawionego w środowisku konwencjonalnem, o tyle trudno mu wydobyć piękno, tkwiące w warunkach życia ludzi biednych, w warunkach zgoła artyście nieznanych.   Do instytucji pomocy wzajemnej zaliczyć możemy nieprzeliczone towarzystwa, kluby i związki, mające na celu uprzyjemnienie życia, badania naukowe, samokształcenie i t. d. Związki takie w ilości nieprzeliczonej powstają rok rocznie i samo wyliczanie ich zabrałoby nam niezmiernie dużo czasu.  Do tego samego rodzaju organizacji należą również dobroczynne zrzeszenia religijne, których członkowie — przynajmniej w znakomitej większości — zupełnie niewątpliwie pobudzani są przez poczucie solidarności z całą cierpiącą ludzkością. Niestety, wykładacze religji przypisują te uczucia działaniu czynników nadprzyrodzonych.   Wszystkie takie i t. p. fakty dowodzą niezbicie, że bezustanna pogoń wyłącznie za interesem osobistym, bez względu na bliźnich, bynajmniej nie jest znamieniem panującem życia spółczesnego. Gdy przejdziemy od życia publicznego do osobistych stosunków pomiędzy ludźmi spółczesnymi, znajdziemy się wobec całej sieci zwyczajów i czynów pomocy wzajemnej, pomijanych zwykle przez socjologów, ponieważ zjawiska te ograniczone są ciasnem kołem stosunków rodzinnych lub przyjacielskich.   W panujących obecnie warunkach społecznych wszelka łączność pomiędzy mieszkańcami jednej ulicy lub jednego domu została potargana. W zamożnych dzielnicach wielkich miast ludzie latami całymi mieszkają obok siebie — przez schody — zgoła nie znając się nawzajem. W dzielnicach uboższych jednak mieszkańcy każdego domu znają się pomiędzy sobą i pomagają jedni drugim. Oczywiście mniejsze lub większe kłótnie bywają w dzielnicach ubogich, jak wszędzie; ludzie jednak łatwiej tam gromadzą się podług sympatji osobistych, i pomoc wzajemna znajduje zastosowanie znacznie szersze, niż w klasach zamożnych. Jeśli spojrzymy np. na dzieci, bawiące się na chodniku lub podwórku, odrazu będziemy musieli stwierdzić, że — pomimo chwilowych bójek — działa pomiędzy niemi poczucie solidarności, chroniące je nieustannie od najrozmaitszego rodzaju nieszczęść. Gdy tylko który z malców nachyli się nad otworem kanału, drugi natychmiast ostrzega go: „nie zaglądaj tam, tam siedzi febra“. — „Nie właź na ten mur, bo pociąg zabije cię, jeśli spadniesz! Nie podchodź blizko do studni! Nie jedz tych jagód — to trucizna, umrzesz!“ — Oto pierwsze nauki, które słyszy dziecko, gdy znajdzie się poza progiem mieszkania. O ileż liczniejsze byłyby wypadki nieszczęśliwe pomiędzy dziećmi, ileż więcej byłoby przejechanych utopionych i t. p., gdyby nie działała nieustannie tego rodzaju pomoc wzajemna. — Jeśli zaś pomimo wszystko jakiś Jaś lub Zosia wpadnie do kanału, cała gromada dzieci podnosi natychmiast taki krzyk, że wszyscy zbiegają się na ratunek.   Do tego rodzaju pomocy wzajemnej przyłącza się pomoc pomiędzy matkami. „Nie może pan sobie wyobrazić — mówiła mi pewna lekarka, pracująca w dzielnicach ubogich — jak bardzo kobiety pomagają tam sobie nawzajem. Jeśli która kobieta nie może przygotować nic na przyjęcie dziecka, którego się spodziewa — a jakże często zdarza się to — wszystkie sąsiadki przynoszą cośkolwiek dla nowego przybysza. Jedna z sąsiadek bierze zawsze w opiekę dziecko, gdy inne tymczasem krzątają się koło gospodarstwa póty, póki matka nie może wstać z łóżka“. — Jest to zwyczaj bardzo rozpowszechniony. Mówią o nim wszyscy, którzy żyli pomiędzy ludźmi biednymi. Matki na tysiąc sposobów pomagają sobie nawzajem i roztaczają opiekę nad dziećmi.