Kto ukradł? - Kamil Witkowski
(Asocjacje nr 4/1992)
Urok życia publicznego polega na tym, że człowiek czy organizacja tylko samym sobie mogą wydawać się kryształowi; jak wiemy z nie tak dalekiej znowu przeszłości - na każdego hak się znajdzie. Ukradł, jemu ukradli - nieważne: był zamieszany w kradzież.
Dokładnie takie są skutki skontrolowania przez NIK działalności 117 fundacji. Wnioski - delikatnie mówiąc - były dla tych fundacji bardzo niekorzystne.
Prawdziwie miażdżąca była ocena wykorzystania dotacji budżetowych. NIK wykazał, że tylko 10,5% pieniędzy przyznanych przez państwo idzie na działalność statutową, resztę pochłania samo utrzymanie fundacji. (Klasyczny parkinsonowski mechanizm samonapędzającej się instytucji).
Negatywnie oceniono sposoby prowadzenia działalności gospodarczej. Szczególne wątpliwości budził sposób inwestowania pieniędzy Fundacji Kultury.
Raport NIK-u spowodował gorącą dyskusję nad funkcjonowaniem fundacji w ogóle. Od razu skrystalizowały się dwa podejścia:
AFERA GOSPODARCZA. Z raportu łatwo wyciągnąć wniosek - fundacje kradną państwowe pieniądze. Co fundacja, to afera.
AFERA POLITYCZNA. Drugi wątek jest polityczny. Większość kontrolowanych fundacji wywodzi się z kręgów "lewicy laickiej", której prezes Lech Kaczyński jest znanym przeciwnikiem.
Oczywiście oba stanowiska są najlepszym sposobem uwikłania się w niekończący ciąg polemik, natomiast jak najgorzej służą wyciągnięciu konkretnych wniosków. Warto zatem bez emocji przyjrzeć się wnioskom NIK-u.
Na wstępie należy zauważyć - co zazwyczaj umyka w ferworze dyskusji - że raport dotyczył tylko tych fundacji, które były dotowane ze skarbu państwa. Stąd nie można stawiać zarzutu, że w Polsce fundacje są finansowane w przeważającej mierze z budżetu. W skali 117 fundacji ze skarbu państwa pochodziło 73% środków. Ale jak to się ma do ponad 3000 fundacji zarejestrowanych na koniec września 1992 r.?
Wniosek 1. Gros pieniędzy fundacje lokują w bankach na korzystny procent, unikając jak ognia działalności statutowej. Raport NIK-u mówi o tym zbyt enigmatycznie, zasłaniając się wymownym zestawieniem liczb. Tymczasem trzymanie pieniędzy na lokatach terminowych samo w sobie nie jest niczym złym. Ocena takiego postępowania musi zatem zawierać informacje, na podstawie jakiego preliminarza dana fundacja otrzymała dotację. Jeżeli ktoś z otrzymanych pieniędzy ma rozwijać budownictwo ekologiczne do 2000 roku, nie ma dla niego innego wyjścia jak oszczędne czerpanie z zasobów. Jeżeli ktoś inny miał swoje pieniądze wydać w pół roku, niechże się z tego rozliczy przed donatorem. W żadnym wypadku nie można wrzucać do jednego worka jednych i drugich.
Wniosek 2. Działalność gospodarcza fundacji jest przykrywką wielu nadużyć. I na pewno w wielu przypadkach tak jest, tylko trzeba wskazać je palcem. UDOWODNIĆ, A NIE SUGEROWAĆ, zaś winnych rozliczyć. Inaczej słowo fundacja będzie od tej pory kojarzyło się z ciemnymi interesami.
Czy zatem fundacje w swojej masie mają "czuć się obrażone"? Podejrzewam, że się nie czują. Punkt widzenia "z terenu" może być taki: prosiliśmy o pieniądze od państwa - nie dostaliśmy, tamci w Warszawie mają forsy jak lodu dzięki układom. Teraz wyszło szydło z worka. (To podejście sprowokowane jest czasem stylem bycia niektórych warszawskich fundacji - marmury w biurze, drogie meble, chyba ze dwa komputery na jednego pracownika; tak to wygląda z perspektywy petenta z Polski, a przecież bardzo wiele fundacji i stowarzyszeń lokalnych jest klientami dużych fundacji centralnych). Solidarność bogatego z biednym jest zawsze iluzoryczna.
Niemniej jednak wokół fundacji zrobiło się niemiło, skoro okazało się, że znane organizacje non-profit często nie służą celom, do których zostały powołane... Zamieszanie wywołane na górze uderzy rykoszetem również w małe instytucje regionalne, mające za cały swój kapitał dobre imię. A zmianę klimatu poczują wszyscy pospołu, bo - po prostu - stracą sponsorów.